Kiedy dwa dni temu Garmin (którego powoli uczę się już jako tako obsługiwać) powiedział mi po przebiegnięciu 10km, że mam odpoczywać 59 godzin.... policzyłem szybko.... że to mniej więcej do niedzieli rano.
- Eeeeej, a parkrun? - odpowiedziałem w myślach Garminowi
Dwa tygodnie temu byłem 66-ty z czasem 28:17 (to najlepszy czas od 4 lat) i pomyślałem, że dziś wypadałoby pobiec szybciej. Parkrun od zawsze staram się traktować jako mini-sprawdzian i lecieć go przynajmniej na 90% możliwości. Zmęczyć się na krótkim dystansie jest dla mnie ważniejsze niż spotkać się i pogadać. Aczkolwiek można zawsze to zrobić przed i po biegu.
Dziś na przykład początek dnia zrobił mi Adam, który prezentował się na starcie jakby właśnie wyszedł z krzaków po walce z dzikiem w błotnym transgatunkowym MMA. Mówił, że się po prostu przewrócił, ale nie nie wiem jak można się tak przewrócić aby być uwalonym z przodu, tyłu i nawet na czubku głowy. Chyba bardziej się sturlał :) Bardziej wierzę w wersję z dzikiem. Mało kto go widział, ale prawdziwy dzik na wysokości startu stał jakieś 20 metrów dalej w krzakach i prężył szczecinę. Jednak nie podchodził bliżej. Czuł respekt przed Adamem.




