sobota, 13 lipca 2024

Parkrun Gdańsk-Południe #359 - Raport ze środka stawki


Kiedy dwa dni temu Garmin (którego powoli uczę się już jako tako obsługiwać) powiedział mi po przebiegnięciu 10km, że mam odpoczywać 59 godzin.... policzyłem szybko.... że to mniej więcej do niedzieli rano. 

- Eeeeej, a parkrun? - odpowiedziałem w myślach Garminowi

Dwa tygodnie temu byłem 66-ty z czasem 28:17 (to najlepszy czas od 4 lat) i pomyślałem, że dziś wypadałoby pobiec szybciej. Parkrun od zawsze staram się traktować jako mini-sprawdzian i lecieć go przynajmniej na 90% możliwości. Zmęczyć się na krótkim dystansie jest dla mnie ważniejsze niż spotkać się i pogadać. Aczkolwiek można zawsze to zrobić przed i po biegu.

Dziś na przykład początek dnia zrobił mi Adam, który prezentował się na starcie jakby właśnie wyszedł z krzaków po walce z dzikiem w błotnym transgatunkowym MMA. Mówił, że się po prostu przewrócił, ale nie nie wiem jak można się tak przewrócić aby być uwalonym z przodu, tyłu i nawet na czubku głowy. Chyba bardziej się sturlał :) Bardziej wierzę w wersję z dzikiem. Mało kto go widział, ale prawdziwy dzik na wysokości startu stał jakieś 20 metrów dalej w krzakach i prężył szczecinę. Jednak nie podchodził bliżej. Czuł respekt przed Adamem.

czwartek, 11 lipca 2024

Mind Bomb

Ponieważ waga w moim życiu to podręcznikowy przykład sinusoidy - mam tych biegowych żyć już kilka. To jest trzecie. Na pewno nie jest nudno. Niby byłem już w tym miejscu, robiłem to samo ale tak dawno (jakieś 7 i 12 lat temu), że już zapomniałem jak to jest złamać 10 km w 60 minut. 

 

Zapomniałem to tego stopnia, że całkiem na poważnie rok temu godziłem się z myślami, że ponownie przebiegnięcie 10 kilometrów poniżej godziny może się już nigdy nie wydarzyć. A jeśli kiedykolwiek będzie miało do tego dojść to będzie to jakieś wyjątkowo ekstremalne przeżycie. 

No i stało się :) Po 4 latach od ostatniego biegu z Eltonem Johnem i niedokończonej dyskografii (kiedy ostatni raz pobiegłem wg Stravy 10 km w 48 minut) zakręciłem 7 kółek dookoła dużego stawu z wynikiem poniżej 60 minut, a dokładnie: 10.03 km, 57min 09 sek,  5:42 min/km.

Kącik biegowego melomana: Richard Wright - Wet Dream

Przez ostatni rok towarzyszyło mi sporo płyt, do których nie zebrałem się aby opisać je w kąciku biegowego melomana. Do wielu z nich układałem sobie kilka zdań w głowie a po skończonym biegu, nic już z głowy nie wychodziło. Każdej słuchałem więcej niż raz i nie tylko biegając. Ale do tej po roku wróciłem ponownie...


Richard Wright - Wet Dream

Rok temu wyszła reedycja tego albumu. Nie jestem fanem reedycji. Nie chodzi tylko o wartość kolekcjonerską, ale o burzenie pierwotnego konceptu artysty. Czy to pod względem masteringu, czy - o zgrozo - tworzenia nowych okładek.

Pierwsza solowa płyta klawiszowca Pink Floyd wydana została pierwotnie w 1978 roku. I od późnych lat 80-tych kiedy nagrałem ją na kasetę towarzyszyła mi na zasadzie "znałem ją i nie znałem jednocześnie". Reedycja w 2023 roku przypomniała mi o jej istnieniu i na początku wygrzebałem kasetę, ale jakoś niewygodnie się słucha pod koniec pierwszego ćwierćwiecza XXI wieku z kaset... więc kupiłem pierwsze wydanie a winylu.

No i wpadłem po uszy. Słuchałem tego albumu non-stop. Po długich latach od rozpadu "największego zespołu mojej młodości" zdałem sobie sprawę jak bardzo podobał mi się w Pink Floyd pierwiastek Ricka Wrighta. Syntezatory na albumach zespołu praktycznie nigdy nie były nachalne. Wypełniały tła, tworzyły smaczki, generowały atmosferę i w pewnym sensie towarzyszyły albo pierwszoplanowej gitarze Gilmoura albo liniom wokalnym - im później w dyskografii - tym bardziej "wypłakiwanych" przez Watersa.  

I kiedy po latach opadają emocje, kiedy Pink Floyd nie jest już zespołem, za którym młody fan rocka progresywnego skoczy w ogień, kiedy Waters politycznie odleciał, Gilmour starzeje się z dostojnością dziadka z istockphoto, Barrett i Wright nie żyją zaś Mason robi trasę jako Saucerful of Secrets (żałuję, że nie widziałem) - to właśnie wtedy ponowne odkrycie Wet Dream - Ricka Wrighta jest jak odkrycie zagubionej płyty Pink Floyd z początku lat 70-tych. 

Na koniec dla porównania stara i nowa okładka.