czwartek, 15 sierpnia 2024

Niebieski Szlak Kartuski czyli...

...no właśnie.... czyli co? 

Pierwsze na myśl przyszły mi słowa z debiutu Budki Suflera - a po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój (bądź raki). Pierwszy bieg 42+ od 4 lat! I to nie zwykły bieg a powrót do tego co wspominamy z chłopakami najcieplej - przygoda.  

 


Niebieski Szlak Kartuski czyli... przygoda. Taka jak dawniej. Powiedziałbym, że dokładnie taka jak dawniej, ani lepsza, ani gorsza czyli wspaniała. 

A było to tak:

- Chłopaki, a może byśmy pobiegli w czwartek 15 sierpnia z Tczewa szlakiem do Gdańska? 

Sprawdziłem na mapie. 40 km. W głowie z jakiegoś powodu zakodowałem sobie, że 35 km, więc ogólnie jak najbardziej byłem za. Po płaskim. Finisz przy Urzędzie Wojewódzkim czyli możliwość konsumpcji pizzy po biegu i generalnie fajnie.

Ale na tydzień przed biegiem zaczęły nad ten pomysł nadciągać ciemne chmury. A dosłownie - ich kompletny brak. Miała być patelnia. Z Tczewa do Gdańska owszem, biegnie się po płaskim, ale niestety nie ma drzew i bóg Ra nie byłby łaskawy dla naszych głów. Dodatkowo problem z brakiem otwartych sklepów w dzień wolny od pracy. Może są, ale może ich nie ma. A podczas 40 km w skwarze trzeba się porządnie nawodnić. Pół litra wody we flasku nie wystarczy.

- To może pojedziemy rano PKMką do Kartuz i zbiegniemy do Gdańska? 

 

 Ten pomysł dużo lepiej korespondował z pogodą. Znaczna część biegu lasem, po drodze Żukowo, czyli można się posilić i uzupełnić płyny. Można nawet zrezygnować w Żukowie i wrócić pociągiem do Gdańska. 

Chłopaki mówili:

- Dystans będzie podobny.... zobaaaaczysz

- Patrząc na mapę i dodatkowo jeśli Dominik będzie choć częściowo prowadził to raczej zrobimy ultra - odpowiedziałem.

- Ależ gdzie.... nieee, nie ma opcji..... 42 maaaaax.

Szlakiem niebieskim biegałem tylko fragmentami. I to głownie fragmentami, które były częścią trasy drugiego najlepszego biegu ultra w naszym województwie - czyli Kaszubskiej Poniewierki. (najlepszy to oczywiście Tricity Ultra czyli 80 km dookoła Trójmiasta ;))

Z Kaszubskiej Poniewierki zapamiętałem fragment tuż po przekroczeniu drogi, kiedy nagle trzeba było się wspiąć niemal pionowo kilkanaście metrów i potem meandrować przy Jarze Raduni. Był on ciężki, ale nie na tyle aby robić z tego specjalną historię. Niestety... nie znałem całej prawdy. Znał ją Michał i wielokrotnie przez nas ignorowany chciał nas przestrzec przed pozostałymi fragmentami Jaru Raduni. 

Ale nie uprzedzajmy faktów.

* * *

7:30 na przystanku PKM na Jasieniu. 

Wstałem o 4:30. Poszedłem na spacer z psem. Pies się zdziwił, że tak wcześnie. Nie byłem za bardzo głodny o tej porze, więc zamiast robić carboloading wcisnąłem w siebie jedynie tosta z pomidorem, zamiast plecaka znalazłem nerkę Grivela. Nie miałem pojęcia, że ją mam - musiałem ją dostać na jednym z moich ostatnich biegów bo miała jeszcze metkę. Lubię nerki dużo bardziej niż plecaki. Swoboda biegu jest dużo większa. Kiedyś miałem rewelacyjną nerkę Salomona, ale taką bez regulacji. Zakłada się ją jak baby zakładają gacie wyszczuplające. Trzeba kupić odpowiedni rozmiar. Niestety w tę swoją baaaardzo się nie mieszczę. 

Tuż przed 7:00 spotkałem się z Dominikiem na przystanku autobusowym. Dosiadł się do nas Piotr i w trójkę pojechaliśmy na stację PKM. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie w oczekiwaniu na Joszczaka, któro dosiadł się do nas na następnym przystanku i razem, w czwórkę, na 8:00 dojechaliśmy do Kartuz.

 

Sympatyczny gest solidarności z Michałem

Po chwili, w trakcie której delektowaliśmy się wyrafinowanymi dialogami mężczyzn przed 50-tką znaleźliśmy się w Kartuzach.

 



Piotr i Michał mieli plecaki Salomona. Ja nerkę Grivela... a Dominik? Dominik, na dzisiejszy maraton po Jarze Raduni zabrał plecak z Biedronki, taki co za darmo dają jeśli kupisz jakieś owoce. To nawet nie była siatka za 79 groszy! To była darmowa siatka z działu warzywno-owocowego. W środku miał ciasteczka czekoladowe i wafelka. W drugiej ręce trzymał 0,5 litra wody. Ja nie kpię - ja podziwiam. Dominik palcem u nogi pokonałby wszystkich preppersów i McGyvera jednocześnie. Kto inny by przebiegł terenowe ultra z siatką-zrywką z Biedry? 

Znaleźliśmy początek szlaku. Dotknęliśmy niebieskiej kropki i udaliśmy się w kierunku Ławki Asesora. Pamiętam to miejsce z Kaszubskiej Poniewierki. Stał tam Bubamara Szara i obsługiwał punkt. Dzisiaj biegliśmy w przeciwnym kierunku. 

Pierwsze 21 kilometrów, czyli pierwszy półmaraton, zakładany pierwotnie półmetek biegu minął bardzo łatwo. Większość w lesie, czasami wybiegaliśmy na niewielkie wsie i znów chowaliśmy się przed słońcem między drzewami. Moje 0,7 litra wody piłem powoli i starałem się je rozłożyć aby starczyło aż do Żukowa, na ~26 km trasy. 

 


Mniej więcej na 18 km zaczęła się przeprawa przez Jar Raduni. Tempo ze spacerowego (biegniemy po równym i w dół, a pod górkę idziemy) spadło do tempa technicznego (trzeba patrzeć aby się nie wypierdolić). Ale to były mimo wszystko łatwe 3 km Jarem.

- Chłopaki, a może za ulicą to odpuścimy sobie resztę Jaru... - marudził Joszczak.

- No ale czemu?! Fajnie jest! - odpowiadaliśmy

- Ale dalej to się już tylko idzie... idzie się godzinami!!! - przestrzegał nas nasz Michał-maruda. 

- Maruda!

- No ale nie lepiej drogą asfaltową do Żukowa?

- Cienias!

 * * *

Planowany półmetek. 21 kilometr trasy. Piotr znalazł super miejsce aby przekąpać się w Raduni. Nurt był wartki, woda zimna, ale kąpiel doskonała! 


Z pewnych względów nie wszystkie zdjęcia nadają się do publikacji. Nie każdy z nas wiedział, że trzeba wziąć kąpielówki. I tak mieliśmy sporo szczęścia, bo chwilę po naszej kąpieli minęliśmy na szlaku grupę turystów i turystek :)

Orzeźwieni i schłodzeni ruszyliśmy dalej. Morale na najwyższym poziomie. W bukłakach resztki wody ale do Żukowa już tylko 5 km.... Tylko Michał minę miał markotną. 

Kolejne 4 km z tych 5-ciu pokonywaliśmy ponad godzinę.

Ten fragment szlaku jest fantastyczny! To prawdziwe góry na Kaszubach. Radunia meandrując wykroiła z ziemi porządny kanion - jar. Szlak prowadzi raz w górę raz w dół. Nie ma mowy o bieganiu. Nie ma mowy nawet o zwykłym marszu. Co chwila powalone drzewa. Niektóre trzeba pokonywać dołem, a niektóre górą. 






Fantastyczne miejsce aby wziąć rodzinę na całodniową wycieczkę w okolice Żukowa aby przejść te 4 km. 

My wyszliśmy wypruci z chęci na cokolwiek. Raptem 4 km wcześniej morale osiągało nieboskłon, tymczasem na 25 km dramatycznie szukaliśmy sklepu aby uzupełnić wodę. I nadrobiliśmy pierwsze 2 km - sklep U Wojtka w Borkowie był zamknięty. Na oparach ruszyliśmy do Żukowa. W pierwszym sklepie do jakiego wpadliśmy i wyciągnęliśmy z lodówek izotoniki, wody, kefiry... był zepsuty terminal płatniczy. W oczach dramat - w nogach bieg do bankomatu. 

Udało się. Płyny uzupełnione. Kierujemy się na najlepszą wg ocen googla pizzerię w Żukowie. Dwa km nakładki. Zamiast 26 mamy 28 km. Ale ten błogostan rekompensuje nam wszystko....

 


To jest prawdziwy sens biegania! Mimo zaproszenia sympatycznej obsługi do klimatyzowanego środka - nie wchodziliśmy tam - z szacunku dla przyjemności konsumpcji innych gości :)

* * *

Start do dalszej wędrówki po takim posiłku nie jest łatwy. Niebieski szlak dalej prowadzi w kierunku miejscowości Przyjaźń, potem do Niestępowa, Sulmin, Otomin i już niemal w domu! 

Po 28 km biegu na 0,7 litra wody, mimo uzupełnienia płynów do oporu, okazało się, że każdy kolejny kilometr wymaga większej podaży płynów. Po kolejnych 5 km (trochę meandrując między starymi szlakami a nowymi poprzesuwanymi przez wielkie pola budowy wielkich dwupasmówek sunących przez Kaszuby) okazało się, że nasze butelki/bukłaki na długo przed Gdańskiem będą puste. 

- Musieli zmieeenić ten szlak! - co chwile konstatował Piotr kiedy dłużej niż zwyczajnie szukaliśmy niebieskiego paska. 

W końcu dotarliśmy do Przyjaźni.

Sklep z racji nazwy bliski mojemu sercu:

Usiedliśmy na murku pod sklepem i mając 35 km na liczniku rozpoczęliśmy najważniejszą dyskusję tego dnia:

- Mamy do domu 14 km... hmmm to jakby nie mówić nie jest 42 a prawie 50 - zacząłem 

- To co? Dokręcamy do 40 i wracamy pociągiem ze Starej Piły? 

- Niech ktoś sprawdzi, o której pociąg....

- Za 24 minuty, następny za 2 godziny

- To nie zdążymy dokręcić do 40 km

- No nie...

- Ja chcę wracać z buta! - mówi Piotr

- Ja też chcę wracać z buta! - mówi Michał

- Hehehe - mówi Dominik

- OK, wracamy z buta - podsumowałem 

 

Mówiłem, że będzie 50 z przodu?! Mówiłem?

Kolejne 10 km robimy odwróconym Gallowayem. Głownie idziemy, czasem podbiegamy. Słońce praży bardzo mocno. Jest dokładnie tak jak miało być. Mamy dość, kilometry się dłużą, czas pędzi, chcemy do domu, albo nawet chcemy mieć nadzieję, że dom jest blisko. Jesteśmy zmęczeni, zrezygnowani i szczęśliwi. 

Na plaży w Otominie mnóstwo ludzi. Rezygnujemy z ostatniej kąpieli. Przy pętli rozdzielamy się na dwie grupy: Michał i Piotr idą lasem w swoją stronę - Dominik i ja kierujemy się najkrótszą drogą do domu - tuż obok gdańskiego składu śmieci - Szadółki. 

 


Nie chce nam się nawet gadać. Dominik podbiega a ja doganiam go szybkim marszem. Wypijamy resztki wody, ale bez sensu kupować je na 2 km od domu. Mijamy stację BP i nieczynny dziś Fashion House. Na kilometr przed domem doganiam Dominika i z daleka krzyczę:

- Hej hej! Może okrążymy mały zbiornik, to wyjdzie nam 50 km!! 

A 50 km to zupełnie co innego niż 49,5 km!  49,5 km to taki rozszerzony maraton - a 50 km to przygoda ultra!

- Misiu z Piotrem na pewno zrobią to samo - zgodnie uznajemy.  

Bez najmniejszych wyrzutów sumienia obiegamy mały zbiornik i wracamy do domów.


* * *

Panowie, dziękuje :) Jesteście na tyle mili, że nie odczułem ani przez sekundę, że zabraliście ze sobą ponadnormatywny wagonik! Czułem się z Wami dokładnie tak samo ja zawsze, czyli z zachowaniem odpowiedniej czujności zajebiście :) O takie biegi i takie wpisy na tym blogu przez ostatni rok walczyłem. Joł. 

 


 



7 komentarzy:

  1. A jak tam wagowo? Ile masz teraz cyferek skoro jesteś w stanie wykręcić 50 km?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak na 3 cyferki to imponująca wydolność.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydolność zawsze była. Proszę pamiętać że jak Tomaszowi się chciało to łamał 40 minut na 10 km….. SZACUNEK.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na takie biegi i takie wpisy na tym blogu przez ostatni rok czekałem. Joł. Ależ to inspirujące, już planuję swoją wycieczkę :)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy