niedziela, 3 grudnia 2023

Jest sobota! Jest 9:05! jest parkurn Gdańsk-Południe!


Angielska pogoda sprzed dwóch tygodni szybko zamieniła się w klasyczną zimę, której nie było u nas na przełomie listopada i grudnia latami. Tydzień temu byliśmy jeszcze lekko zaskoczeni, aczkolwiek wyłamałem się z własnego motto, które towarzyszy mi od niemal 22 lat - czyli od czasu kiedy kupiłem swoje pierwsze własne auto (wcześniej jeździłem podarowanym od taty fiatem 126p - a kto nie jeździł!?). To motto brzmi: "prawdziwy mężczyzna zmienia opony na zimowe dopiero po pierwszym śniegu". Tym razem zostałem wmanewrowany przez małżonkę słowami: "a co będzie jak spadnie śnieg w weekend i nie będziemy mogli np. pojechać odwiedzić teściowej?". Ład małżeński ważniejszy od własnych zasad. W czwartek zmieniłem opony praktycznie od ręki, a w piątek spadł śnieg. 

Tamten parkrun tydzień temu był takim biegiem przejściowym. Biegłem jeszcze na krótko, bez ciśnienia na wynik i raczej konwersacyjnie (kto kiedykolwiek biegł/szedł razem z moim synem gdziekolwiek, wie, że on musi w tempie konwersacyjnym bo nie przestaje mówić :)) Czas zupełnie bez znaczenia. 35 minut. 

* * *

Wczoraj na starcie stawiła się tylko połowa rodziny Kaszkurów: Konstancja, Gustaw i ja. Resztę złapał leń i grudniowe przesilenie. Gustaw na starcie załapał miętę z jamnikiem i takim puchatym psem, który ma w sobie geny border collie i borzoja, czyli rosyjskiego długowłosego charta.

Po tradycyjnym rzucaniu śnieżkami w głównego koordynatora, punktualnie o 9:05 wystartowaliśmy! (nasze hasło: Jest sobota! Jest 9:05! jest parkurn Gdańsk-Południe!

Na samym starcie bardzo się ucieszyłem, że zobaczyłem pacemakerkę z czasem 30:00. W tym roku szybciej nie biegałem. A od kiedy w sierpniu zaliczyłem w głowie całkowity reset moich poprzednich wyników po raz kolejny mam frajdę ten jeden raz w tygodniu pobiec na czas i zmierzyć się z życiówką AD 2023. Ewelina biegła w żółtej kamizelce 30:00 i to jej plecy postanowiłem oglądać przez większość biegu.   


Od kiedy biegam z psem, ustawiam się na końcu stawki, tak aby nikomu nie przeszkadzać i ruszam tuż przed nordikami. Tym razem było tak samo. Ewelina uciekła mi na samym starcie o jakieś 50 metrów i niesiony startową adrenaliną bez sensu od razu ją goniłem. Po pierwszych 500 metrach trochę zwątpiłem w możliwość złamania 30 minut tego dnia. Na szczęście kiedy dogoniłem naszą pacemakerkę i zwolniłem za jej plecami poczułem się jak przed laty na pierwszym kilometrze parkruna. 

 


A leciało to mniej więcej tak: pierwszy kilometr tak aby się nie zajechać, choć tradycyjnie trochę za szybko, drugi - idealnym tempem i samopoczuciem, trzeci - najgorzej, bo pod górkę, walka z myślami aby odpuścić, czwarty - znów idealne tempo i piąty - wiadomo - finisz. 

Na drugim kilometrze poleciałem trochę przed szereg. Na trzecim walczyłem z myślami, że przecież jak się zatrzymam, albo przejdę do marszu to będzie bardzo łatwo zwalić to na psa :) No i na wzniesieniu przy małym stawku znów zrównałem się z Eweliną i Piotrem. Biegliśmy razem mniej więcej do tzw. parkunowego aphelium czyli miejsca na trasie, gdzie jesteśmy w najdalszym geograficzne jej punkcie od mety, czyli na krańcu małego stawku przy mostku z żółtymi barierkami. Potem powoli zacząłem się oddalać i poczułem, że chyba tylko jakaś psia wojna po drodze albo stado dzików mogło mi odebrać rekord AD 2023. 

Niezależnie czy stać mnie za 35, 30 czy 20 minut. Na parkrunie lubię pobiec pod limit. Nie na limit, tak było owszem kilka razy w przeszłości, ale pod limit, czyli niemal tak samo, ale bez specjalnego przygotowania kilka dni wcześniej. Tak też poczułem się na ostatniej prostej, niby nic nie musiałem, a jednak zmusiłem się do finiszu. Właśnie po to aby zaraz po przebiegnięciu mety poczuć ten stan, kiedy opierasz dłonie na kolanach i łapiesz oddech przez pół minuty zanim będziesz mógł wypowiedzieć pierwsze słowo.


29:02. Nadrobiłem minutę na niecałych 2km. Wow! Jestem z siebie naprawdę dumny. I naprawdę (szczerze, naprawdę) przestały mnie ruszać komentarze ludzi, którzy nie widzieli mnie 4 lata, gdy klepiąc mnie w brzuszek mówią: "dawno, cię nie widziałem eeeeeee jakiś taki większy jesteś".

Ja walczę o to aby polubić biegania na tyle, aby się już z nim nie rozstawać na lata. A nie jest to proste, łatwe i oczywiste. Ciągle ważę o wiele za dużo aby biegało się z przyjemnością każdego dnia. Aczkolwiek widząc tuż przed metą plecy Leszka czułem się niemal jak pełnoprawny uczestnik raportu ze środka stawki, a nie tylko wymieniany "za zasługi". Jestem Ci Leszku naprawdę bardzo wdzięczny, że często o mnie bądź o moich dzieciakach wspominasz. Czekam na Twój raport bardziej niż na wyniki (wiem, koordynatorzy nas rozpieścili i wyniki są szybciej niż poparkrunowy prysznic, a daleko do domu nie mam!). Ale tym razem Leszek mnie ostudził na samym wstępie :) Jaki środek stawki! Brakowało 26 biegaczy aby to był środek stawki! 

 


 

Pewnie tego nie pamiętasz, ale mniej więcej wtedy kiedy poprzednim razem dochodziłem do formy (5? 6? lat temu) powiedziałeś mi na parkunie jedną z bardziej motywujących rzeczy jaką usłyszałem. Tuż za podbiegiem na mały staw odwróciłeś się i z pozytywnym zaskoczeniem rzuciłeś: "Tomek? Tutaj?"

:D

Dzięki. 

PS. Nie miałem krótkich spodenek bo były w praniu.  


fot. Rajmund Steczeń i parkun

 


 

 

5 komentarzy:

  1. Bardzo przyjemnie się czyta twoje teksty, sąsiedzie

    OdpowiedzUsuń
  2. Ile zrzuciłem kg jeśli to nie tajemnica, też walczę z kg 😔

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyczuwam poczucie humoru w tym tekscie, taki jak lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Banalnie proste - przestałem biegać i zacząłem więcej jeść. I tak przez 3 lata po 1.5 kg miesięcznie w górę.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy