środa, 11 grudnia 2019

Bateria 21%


W każdym cyklu powtarzają się takie same dni, takie same poranki. W moim rocznym planie wrzucam zawsze miesiąc siłowni. Nie dlatego, że jest za zimno, albo nie chce mi się biegać po ciemku. Wyłącznie dlatego, że siłownia  jest... miłą odmianą. Czemu tylko miesiąc? Chyba z tego samego powodu z jakiego tydzień ma dwa dni wolne, a latem dzieciaki mają 2 miesiące wakacji. Czekam na ten miesiąc siłowni dokładnie w taki sam sposób jak na weekend, ale gdyby weekend był codziennie... przestałby być weekendem. Straciłby swoją magię...

... i traci ją mniej więcej po 4 tygodniach każdego roku.

Dziś był ten dzień:
  • Nastawiłem budzik na 5:15 ale wstałem o 6:30
  • Zrobiłem sobie rano kawę, ale zapomniałem jej wypić. Zorientowałem się, że coś nie gra jak już wyjechałem z garażu.
  • Całą drogę motywowałem się tym, że wskoczę na bieżnię o 7:00 i wrzucę na słuchawki Immigrant Song - Led Zeppelin, a potem całą III-kę. Odgrywałem sobie w głowie już riffy gitary Jimmy Page'a. 
  • No i co? No i podjechałem na Kasprowicza, mam już wysiąść z auta i przeszyła mnie błyskawica bólu... słuchawki też zostały w domu :( Będę słuchał umcyk-umcyk....
  • I całkowicie straciłem resztki motywacji. Siedziałem przez 10 minut w samochodzie i oglądałem na youtubie śmieszne sceny z 1 z 10-ciu. Jeden z uczestników przedstawił się w taki sposób: "interesuję się wszystkim po trochu i niczym porządnie"... ech, zupełnie tak jak ja. Trochę biegania, trochę diety, trochę siłowni raz na rok przez miesiąc, trochę pisania bloga i 1000 innych rzeczy, z których każda interesuje mnie bardziej niż powinna, ale nie na tyle, aby uczynić ze mnie eksperta... 
  • Ze spuszczoną głową poszedłem odebrać kluczyk do szafki. Wszedłem na bieżnię i po 10 minutach truchtania włączyłem interwały 8 x 500 metrów w 4:15 min/km. Czyli takie interwały, aby przetrwać, nie wyjść za daleko poza komfort.
  • Po 50 minutach odkryłem, że moja bieżnia ma nie tylko podnoszenie ale też opuszczanie! Można po niej biegać z górki. Eureka! Ustawiłem sobie 3 stopnie w dół i tempo 3:15 min/km
  • Po 500 metrach stwierdziłem, że nie dobiegnę kilometra w moich barefootach bo mi łydki pękną albo stopy - nie wiem co pierwsze. 
  • Po godzinie na bieżni dorzuciłem jeszcze od niechcenia 15 minut treningu siłowego.

Nie ma tutaj happy-endu. Nie napiszę, że przed wejściem marudziłem, a po wyjściu byłem naładowany endorfinami jak dmuchana zjeżdżalnia dla dzieci. Byłem może troszkę bardziej gotowy do życia. Tę resztkę ochoty odebrały mi późniejsze wizyty w PGNiG, Enerdze i Saur Neptun Gdańsk. To była prawdziwa ścieżka zdrowia zawierająca w sobie martwy ciąg, wyciskanie i na koniec wyjebanie się ze sztangą do tyłu.

Podobno jest już mróz i kałuże całkiem pokryte lodem. Nadszedł wieczór i musiałem to zobaczyć. Doładować trochę swoją baterię z 3% na te marne 21% aby przestały się palić na czerwono. Tylko co posłuchać? Zacząłem buszować po ekstremach, Slayer, Sepultura... może Cannibal Corpse? Siedziałem na kanapie i słuchałem. Potem wpadłem w Black Flag i wczesnego Henry'ego Rollinsa. Ale to wszystko było jakoś za mało smutne...

Wyszedłem na dwór.

Włączyłem Unknown Pleasures - Joy Divison

5 km. Narastające tempo 5:00 --> 4:15.

Bateria 21%.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy