czwartek, 4 marca 2021

Przepis na błazeńskie łzy

A wiec jestem znów
Na placu zabaw złamanych serc
Jeszcze jedno doświadczenie, jeszcze jedna notatka
We własnoręcznie napisanym pamiętniku


Tak naprawdę bardzo było mi żal i byłem trochę zły na siebie, za przerwę w pisaniu tego bloga. Ale jak toczący się kamień spadałem z górki i ciężko było mi zatrzymać się w połowie zbocza i powiedzieć sobie, że to już, że do dna jeszcze daleko, ale trzeba zacząć się znów wtaczać pod górę. A nie chciałem pisać tutaj o prowadzeniu ogródka, ani o tym jak przechodziłem covida, ani o relacji z psem :) 
 
Ostatni poważny bieg zrobiłem dookoła jeziora Bolsena w lipcu. Potem miałem jeszcze jedno podejście na początku października, ale było przerażająco ciężko, wolno i generalnie bardzo źle. Kika dni później okazało się, że jestem w trakcie covida, którego ostatecznie przeszedłem dość lekko, ale te kilka nieświadomych prawdziwego problemu prób jakoś mocno obrzydziło mi bieganie. Kamień spadał dalej...
 
Chciałem zacząć 1 stycznia. Tak samo jak trzy lata temu. Ale obudziłem się rano i nie za bardzo mi się chciało. Mijała sobota za sobotą. Najpierw wychodziłem pomachać podziemnym parkrunnerowcom z tarasu o 9:00 rano. Później patrzyłem na nich zza zasłony, tak aby mnie nie zauważyli. Na końcu nawet nie patrzyłem, tylko słyszałem donośny głos Piotra Maksymiuka, który jak cierń przypominał mi, że ktoś gdzieś coś biega. Kamień toczył się dalej, a Piórkowski był coraz chudszy i szybszy...

28 stycznia zmarł mój Tata. Po krótkiej, ale intensywnej chorobie. Zawiozłem Go do szpitala z delikatnymi objawami udaru, potem doszedł wylew, na dokładkę covid (zarażenie w szpitalu) i już z tego nie wyszedł. Nie piszę tego aby się jakkolwiek tłumaczyć, że jestem gruby i nie biegam, ale po to, aby w przyszłych postach móc się odnieść do tej informacji. Po prostu, aby już mieć to za sobą. Ale kamień toczył się dalej... 

Luty po prostu upłynął. 

Kilka dni temu, tuż przed snem rzuciłem małżonce krótkie: wiesz co, chciałbym wrócić do bloga. To zdanie podszyte było tęsknotą nie tyle do bloga, ale do absolutnie wszystkiego co można spotkać po drodze do napisania tych kilku słów. Tęsknotą do przyspieszonego oddechu przy zacinającym wietrze, kiedy jednocześnie jest ci ciepło i zimno, tęsknotą do porannego trzeźwienia w drodze do Otomina z Dominikiem i Michałem, tęsknotą do planowania wypraw i ich realizowania (!), tęsknotą do trollowania Baranowskiego o 5-6 rano, tęsknotą do wysłuchania jeszcze jeden raz Brave - Marillion o 2 w nocy robiąc bezsensowne kółka dookoła zbiornika. Tęsknotą do rutyny, do zakwasów, do planowania dnia uwzględniając miejsce na bieganie. 

Dużo tych tęsknot. Kamień się zatrzymał. 

Chyba znów będę biegał. A pies będzie mnie kochał.



5 komentarzy:

  1. Cieszę się, że wracasz. Zaglądałem co najmniej raz w tygodniu z nadzieją na nowy wpis.
    Życzę Ci, kiedy już zaczniesz się toczyć, a tak przynajmniej na początku pewnie będzie, by znów Ciebie bolało i byś znalazł w tym upodobanie:-)

    Patryk - chwilowy towarzysz biegu na TUT 2020.

    OdpowiedzUsuń
  2. myślę, że takich zaglądających/czekających aż znów pojawisz się na linii startu było wielu :)

    trzymaj się i welcome back :)
    mariusz

    OdpowiedzUsuń
  3. Kwinto na powietrzu :) czekałem;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też się bardzo cieszę, że wróciłeś. Też sprawdzałam regularnie czy nie zamieściłeś nowego wpisu. Czytam przede wszystkim dla tych postów o ciągłej i nierównej walce z sobą, wagą i nawykami, bo to również moje codzienne pola walki. Wpis o mikrozmianach zapisałam. Dzięki za motywację :). Pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się, że wróciłeś. Wszyscy mamy w tym ciężkim czasie jakieś swoje bolączki, problemy... U mnie najgorzej z głową.... Praca z domu, dzieci w domu i powinienem wyjść od razu po pracy a nawet mi się wychodzić już nie chce... No nic, dzisiaj idę biegać. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy