czwartek, 18 czerwca 2020

Running with Elton John [1973] - Goodbye Yellow Brick Road

Chciałbym zapamiętać ten trening bardziej niż inne. To był ten klasyczny "trening jak zawsze - trening jak nigdy". Wychodzisz z domu lekko przymuszony przez samego siebie, masz 15 km przed sobą, żar, powietrze stoi, choć w oddali zbiera się na burzę. Może wydarzyć się wszystko, muzyka może Cię wkurzać, możesz nerwowo liczyć każdy kilometr, możesz wymyślać sobie trasę aby zająć czymś głowę, aby tylko oszukać się choć na chwilę.

Ale możesz też zacząć kręcić kółka, możesz przestać patrzeć na zegarek i po prostu słuchać najlepszej płyty Eltona Johna jaką kiedykolwiek nagrał.


Goodbye Yellow Brick Road - godzina i piętnaście minut esencji earl grey'a z pierwszego parzenia. Jeżeli decydujesz się nagrać dwupłytowy album, musisz mieć ku temu podwód. Nie nie pamiętam, kto to powiedział, ale Goodbye Yellow Brick Road jest właśnie tym powodem. Gdyby ktokolwiek zapytał się mnie o najlepsze podwójne albumy wszech czasów wskazałbym na The Wall, The Lamb Lies Down On Broadway i właśnie siódmą płytę Eltona Johna.

Są artyści, którzy tworzą w jednym czystym gatunku, rozwijają go, tworzą perfekcję. Na przykład Genesis, który osiągał perfekcję w rocku progresywnym aby przejść płynnie do popu i również tam stać się znaczącą postacią. Albo Iron Maiden - przez dekady rozwijał stworzony przez siebie gatunek, który określa się jako New Wave of British Heavy Metal.

Z drugiej strony są Ci, którzy nie boją się mariaży z różnymi stylami, nagrywają eklektyczne albumy gdzie znajdzie się miejsce zarówno na prog-rock, soft balladę, rock'n'roll, blues, contry czy funk. Jak byłem młodszy to nie lubiłem takiego podejścia. Gdy miałem ochotę na prog, to słuchałem proga, a jak na metal to metalu. Może dlatego w młodości nie byłem fanem Queen. Tak naprawdę ten fenomen zrozumiałem dopiero dwa lata temu przy okazji ultramaratonu z dyskografią Queen.

Elton John jest taki sam. To ten sam kaliber. Bomba odłamkowa. Z wiekiem coraz bardziej doceniam różnorodność. A kiedy w tej różnorodności, w tych zmieszanych składnikach: prog-rocka, rock'n'rolla, soft popu, yacht rocka i nawet reagge artysta osiągnie idealną proporcję to dostajemy dzieło wybitne. Takim właśnie wybitnym dziełem jest  Goodbye Yellow Brick Road.

To ten album, kiedy nie patrzysz na ścieżkę. Kiedy nie wymyślasz sobie trasy, wystarczą ci zwykłe kółka dookoła zbiornika kręcone po raz dwudziestotysięczny. Po prostu biegniesz z półprzymkniętymi oczami i mijasz na każdym okrążeniu tych samych ludzi.

Pierwsze 20 minut jest jak atak dywanowy. Funeral for a Friend/Love Lies Bleeding,  Elton zaczyna śpiewać dopiero w okolicach 6-tej minuty w wydaje Ci się, że utwór ledwo co się zaczął. Candle In The Wind - wiadomo, ballada lata później zadedykowana księżnej Dianie, Bennie and the Jets - uwielbiam tę kontrolowaną nerwowość. Płyta nr 1, strona B, utwór nr 1... tytułowy. Mam wrażenie, że cały zbiornik robi chórki :)

Przez kolejne blisko 60 minut nie masz ochoty przerzucić ani jednej sekundy.


To był album nr 7. Pozostało wciąż ponad 20 do wysłuchania. Ćwierć znam dobrze, połowę znam średnio, ćwierci nie znam... ciekawe czy będą to równie udane kilometry.

1 komentarz:

Podobne wpisy