poniedziałek, 15 czerwca 2020

Running with Elton John [1971] - Madman Across the Water


Przebiegam wzdłuż plaży w Otominie, spoglądam na taflę, wyjmuję komórkę z pasa i zmieniam album na Madmana. Może nie do końca "across" ale "around". Obiegam jezioro, tak jak kilkadziesiąt, a może i kilkaset razy w życiu. Znam już chyba każdy korzeń i każdy zakręt na zachodnim wybrzeżu jeziora Otomińskiego.

W ostatnich dniach pogoda jest dosłownie w kratkę. Jeden dzień chmury, drugiego słońce i tak na przemian. Na biegi do 2h nie biorę picia i pierwszy raz w tym sezonie czuję znajome uczucie suchości w ustach. Wiem, że można spokojnie, bez wielkiego dyskomfortu biec jeszcze godzinę.

Obiegam jezioro, wpadam na leśną drogę pieszo-rowerowo-samochodową do Bąkowa i biegnę całkowicie zasłuchany w Eltonie Johnie.

Wydawało mi się, że znam ten album. Jest kilku fanatyków okładek płyt, jakie umieszczam na endo/stravie, którzy z pewnością pamiętają, że przynajmniej 2 razy ta płyta gościła w moich słuchawkach.

Utwór nr 4 - tytułowy - Madman Across the Water. To jest miazga, "samo gęste z zupy" (tak kilka dni temu napisał o nim mój kolega, który urodziny obchodzi razem z Hendrixem).

Utwór nr 5 - Indian Sunset. Biegnę ostatni fragment lasem i w momencie kiedy skręcam na asfalt Elton John zaczyna się tak dramatycznie wydzierać, że na myśl przychodzi mi tylko jedno skojarzenie: Peter Hammill i The Lie - kompozycja z jego solowej płyty Silent Corner & Empty Stage.

Dobiegam do najbliższej domu Żabki, bo mam zadanie od żony kupić makaron. Jest za wcześnie więc krążę po osiedlach szukając otwartego sklepu. Płyta się kończy, a ja wciąż mam kilkanaście minut do domu. Słucham Indian Sunset jeszcze raz i jeszcze raz... I za każdym razem, w tym samym momencie mam w głowie dwa słowa: Peter Hammill!!

* * *

To jest jak do tej pory najbardziej prog-rockowa płyta Eltona Johna. Kiedy czytam o niej w necie okazuje się, że to .... najgorszy jego album w historii. Osiągnął w Wielkiej Brytanii jedynie 42-gie miejsce na listach przebojów. Gorsze nawet od kilku albumów nagrywanych nieświadomie 10 lat później w zamroczeniu alkoholowym, z kiepskim popem (aczkolwiek to się dopiero za kilka dni okaże, czy ten pop na pewno był kiepski)

Listy przebojów, krytycy, publiczność i przede wszystkim portfele nie kupiły czwartego albumu Eltona Johna. Był zbyt art-rockowy, zbyt ambitny. Dla mnie jest kompletnie inaczej. Jest moim ulubionym.

Elton John wydaje płyty w kratkę. Dokładnie w taką, jaką mamy ostatnio pogodę. Jeden album łatwiejszy w odbiorze, drugi trudniejszy. On sam jest gdzieś pośrodku i miota się pomiędzy atencją publiczności a robieniem sztuki z głębi swojego serca nie bacząc na zewnętrze opinie.

Jest do połowy taki sam jak Robert Fripp, ale od połowy kompletnie inny. Gdyby wtedy jednak dogadali się i powstałby duet Fripp&Elton z Tapinem, który zastąpiłby Sinfielda... mogłoby być naprawdę ciekawie... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy