niedziela, 10 maja 2020

Małysz wracał na skocznię w Ramsau szukać formy i motywacji - ja biegam nad Radunię z Dominikiem


Wbiło mi się to w głowę, że kiedy tylko nasz mistrz, nasz Orzeł z Wisły miał słabszy okres to chował się przed światem na skoczni w Ramsau i stamtąd wracał odmieniony.

Ja jestem właśnie w takim okresie, w samo-rozprężającej się sprężynie, gdzie jeden "cheat" nakręca kolejny i szukam blokady, która sprawi, że zachowując kierunek zmieni się zwrot wektora mojej zmiany.

Wiecie jak to jest... Jak jest dobrze, to sukces motywuje sukces. Dziś zjadłem mniej, poszedłem na trening i było fajnie, to jutro zjem też mniej i pójdę na trening i przyłożę się jeszcze bardziej! A potem jakiś parkrun, jakieś zawody, jakaś życiówka i kolejne potwierdzenie, że praca przynosi efekty. Człowiekowi chce się starać. Następuje sprzężenie pozytywne.

Ale kiedyś sprężyna zaczyna się cofać. Mimo wciąż dużej siły wkładanej w jej utrzymanie. Ciągle kontroluję to co jem, znów staram się biegać tak jak kwartał temu, ale głowa jest pełna wymówek... że odpoczynek się należy, że jeden dzień, jeden kotlecik, jedno piwko, jeden dzień bez treningu nic nie zmieni...

I wtedy niepostrzeżenie wskazówka przesuwa się baaaardzo delikatnie a prawa na lewo, mija środek i zatrzymuje o mikrometr w wychyleniu. I ten mikrometr pomnożony przez liczbę dni robi kilogramy, robi "złe sekundy", robi tytuły w stylu "bieganie mnie oszukało".

I wtedy wchodzi Hannu Lepistoe cały na biało i mówi: "Adam, bierz narty i jedziemy do Ramsau".

I tak właśnie przyszedł do mnie dziś pod okienko Dominik Dagiel i powiedział: "Tomasz, bierz buty i biegniemy nad Radunię"

I to są właśnie takie niedzielne poranki, po których nawet o 18-stej człowiek się cieszy, że zrobił coś fajnego. Niby niewiele, ale co może być lepszego niż 20 kilometów: bez ciśnienia, bez patrzenia na zegarek, spokojnym tempem trochę po chodniku, trochę po lesie. Obśmialiśmy wszystko co można było obśmiać, porobiliśmy plany na zwojowanie świata od Morza Śródziemnego aż po Atlantyk! (i to wcale nie na szerokości geograficznej Gibraltaru), zrobiliśmy sobie zdjęcie z pniem, który nie zmieścił się w kadrze, a na koniec wypiliśmy piwko 0% na stacji w Bąkowie.

I tak się właśnie kończy ten wpis. Wypiliśmy i wróciliśmy do domu, po co roztrząsać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy