niedziela, 16 lutego 2020

Me and The Legendary Pink Dots [Gdańsk 13.02.2020]

The Legendary Pink Dots 13.02.20 fot. Oskar Szramka

Nie udało się przebiec całej dyskografii The Legendary Pink Dots. Nie udało się również tych milestonów, które sobie założyłem. Skończyłem ledwie na czterech płytach i rozłożyła mnie choroba, która wyłączyła mnie z biegania na ponad tydzień.

Czwartkowy koncert miał dwa oblicza. Oba mieszały się ze sobą kilkukrotnie w każdej sekundzie. Z jednej strony to było to nowe LPD, którego dyskografii nie śledzę z wypiekami na twarzy od 15 lat. A z drugiej ten sam zespół, który wytatuował trwałe, niezmywalne ślady na mojej duszy w trakcie muzycznego dojrzewania.

Większości kawałków nie znałem. Kiedyś kiedy nie znałem choćby jednego podczas moich koncertowych wędrówek za grupą po polskich miastach - nie byłem w stanie zasnąć, zanim nie dowiedziałem się czy to coś nowego, czy może niespotkana przeze mnie staroć. Byłem ultrafanem. Takim kimś, kto choć kompletnie nie potrafi śpiewać stał jak w ten ostatni czwartek w drugiej linii tuż pod sceną i kiedy zagrali Just  a Lifetime - okazało się, że po latach wciąż zna każde słowo, każdą sylabę, każdą nutę.

I wtedy doznałem magii, tego stanu dla którego człowiek goni za swoimi idolami po mrocznych, źle nagłośnionych salach, doznaje niewygody transportu na docelowe miejsce, pije piwo, albo napiłby się ale nie może bo jest samochodem. Czasem wraca pół nocy do domu, czasem śpi w hotelu. Muzyka z płyty zawsze brzmi lepiej. Muzyka na własnej kanapie z dobrego systemu audio brzmi po stokroć lepiej.

Dlaczego więc mimo 43 lat chce mi się bujać na koncerty?

Tego nigdy nie wiem przed... O tym dowiaduję się w trakcie. W czwartek zrobiłem to po to, aby mniej więcej w połowie koncertu usłyszeć Just a Lifetime. Jeden z kawałków z płyty Crushed Velvet Apocalypse z 1990 roku. Poruszałem się delikatnie, może o kilka-kilkanaście centymetrów, ale całe wnętrze mojego ciała drżało. Śpiewałem słowo po słowie. Każdą pojedynczą sylabę. Dla tej chwili przyjechałem/przybiegłem na ten koncert... Choć na zdjęciu poniżej wyglądam jak słup soli z fryzurą "w daszek" to wewnątrz wszystko się kotłowało.

The Legendary Pink Dots 13.02.20 fot. Oskar Szramka

Gdybym miał stworzyć swoją playlistę marzeń na mój wymarzony koncert Legendarnych Różowych Kropek wyglądałaby ona na dzień dzisiejszy tak:




Opisałem do dziś w kąciku 5 płyt LPD. Jest drugie i trzecie tyle, które muszą się tutaj pojawić. Nawet jeżeli by miało to trwać kilkanaście lat.

The Legendary Pink Dots 13.02.20 fot. Oskar Szramka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy