sobota, 29 lutego 2020

TUT - Trójmiejski Ultra Track 2020 - 42 km+ cz1. The Gunner's Dream


Było to tak:

Przyczaiłem się. Zapisałem się na TUT 42+ czyli taki maraton po lesie +-1100 m. Chciałem na 68 ale nie było już miejsc. 42 też mnie kręciło, bo od czasów Maratonu Mazury (6 lat temu) nie pobiegłem takiego klasycznego maratonu w terenie. A w tym przypadku 1100 m do góry i w dół to nie tylko zwykły teren ale przewyższenia podchodzące pod Beskid Niski. W Trójmieście oczywiście, bo Gdańsk-Sopot-Gdynia to kalejdoskop biegowych tras.

Trenowałem pilnie cały styczeń. Osiągnąłem formę i wagę jakiej mój domowy sprzęt pomiarowy nie pokazywał nigdy. Pobiegłem swój urodzinowy maraton trzy tygodnie temu i czułem moc. Chciałem walczyć o TOP10. Byłem pewny, że taki wynik jest w zasięgu.

Dwa dni później leżałem w łóżku z anginą. Antybiotyk i 14  dni bez biegania. Forma poszła w dół, a waga w górę.

- Oddaj pakiet - poradził Adam Baranowski

wtorek, 25 lutego 2020

Bieganie to trucizna

Jeżeli ktoś uważa, że bieganie jest przyjemne, to jestem w stanie z nim dyskutować i wytłumaczyć mu, że po prostu to sobie wmawia. Tak samo jak ja wmawiam to sobie. W bieganiu przyjemne są bardzo bardzo nieliczne chwile. Ale generalnie jest to niewdzięczna orka, która owszem daje coś dobrego w długoterminowym kontekście, ale zwykłej codzienności to trucizna, która męczy i ciało i duszę.


Każdy kto biega przyjmuje pewną tezę, że bieganie jest zajebiste, z tego samego powodu z identyczną zajadłością będzie bronił marki swojego samochodu (że się absolutnie nie psują i nic nie palą) czy systemu operacyjnego. Z biegaczem ciężko dyskutować.


niedziela, 16 lutego 2020

Me and The Legendary Pink Dots [Gdańsk 13.02.2020]

The Legendary Pink Dots 13.02.20 fot. Oskar Szramka

Nie udało się przebiec całej dyskografii The Legendary Pink Dots. Nie udało się również tych milestonów, które sobie założyłem. Skończyłem ledwie na czterech płytach i rozłożyła mnie choroba, która wyłączyła mnie z biegania na ponad tydzień.

Czwartkowy koncert miał dwa oblicza. Oba mieszały się ze sobą kilkukrotnie w każdej sekundzie. Z jednej strony to było to nowe LPD, którego dyskografii nie śledzę z wypiekami na twarzy od 15 lat. A z drugiej ten sam zespół, który wytatuował trwałe, niezmywalne ślady na mojej duszy w trakcie muzycznego dojrzewania.

sobota, 8 lutego 2020

Roaring forties

Formułę tego biegu wymyśliłem kilka tygodni temu czytając jakiś artykuł na wykopie. O grogu. Grog kojarzy się z piratami, prawda? A dla mnie mieszanka wody, rumu, cytrusów i korzeni wydała się czymś idealnym w zastępstwie grzanego wina, które towarzyszyło moim 42 urodzinom. Podawana na ciepło, w papierowych kubeczkach wprost z termosu ukrytego w bagażniku na parkingu przy szlabanie przy dużym bajorku.

Tylko problem był taki, że do samego końca nie wiedziałem czy ten bieg się odbędzie. 43 kilometry na 43 urodziny w pętlach 1,3  km. Miałem wczoraj 1000 spraw na głowie i żadnej pewności czy się z nich uda mi wygrzebać. Przygotowałem dzień wcześniej wpis z zaproszeniem... ale nie opublikowałem go. Czekałem do momentu aż będę pewny... No i tak czekałem do... 16:15. Puściłem go kwadrans przed startem. Where is a will there's a way.

Na start przyszedł tylko Porucznik Dan, czyli Dominik. Ja włożyłem swoją forrestową czapeczkę i odcumowaliśmy naszą dwu-osobową watahę od brzegu.


piątek, 7 lutego 2020

Ahoj kapitanie! 43 lata na horyzoncie!


Było to tak: w 17-tym wieku na żaglowcach Royal Navy podawano marynarzom piwo. W ramach codziennego przydziału. Przecież to absolutnie normalne, że nikt nie chciałby zostać marynarzem, jakby nie dostał w ramach wynagrodzenia kufla (lub kilku) piwa dziennie. Ale wtedy też coraz większą popularność zyskiwał rum, czyli trunek znacznie mocniejszy niż piwo. Marynarze się jednak wycwanili - od poniedziałku do czwartku chomikowali dzienne racje rumu (około połowa pinty, czyli mniej więcej objętość klasycznej puszki coli) aby w weekend pójść w długą, czyli obalić wszystko na raz i puścić luzem szoty foka i szoty grota nie wspominając o spinakerze.

Nie było to dobre dla żeglugi. Dlatego w roku 1740 admirał Vernon zdecydował, że pół pinty rumu będzie rozwadniane kwartą wody (czyli niewiele ponad 1 litrem) a do tego będzie dodawany sok z cytrusów (limonki, cytryny, pomarańcze), cukier i przyprawy (np. cynamon).

W ten sposób powstał grog. Ponieważ północne angielskie morza były deszczowe i zimne, woda do rozwadniania rumu była gorąca, a powstały napój aromatyczny i rozgrzewający. Nie było sensu go chomikować - trzeba było wypić od razu.

Był jeszcze jeden plus dodatni całej tej sytuacji. Cytrusy zawierają witaminę C, która uchroniła angielskich marynarzy przed szkorbutem. Francuzi, w przeciwieństwie do Brytyjczyków, w tym samym czasie zamienili wino (zawierające witaminę C) w brandy, które tej witaminy już nie zawiera i tym samym nieświadomie zaorali się i dostali szkorbutu.

Dochodzimy do sedna:

Jeżeli nie chcecie dostać szkorbutu, trzeba pić grog, czyli rozwodniony wrzątkiem rum zmieszany z cukrem i cytrusami. Przygotowałem dla Was kilkulitrowy termos takiego specjału i chcę go Wam zaserwować na wysokości mety parkruna przy zbiorniku Świętokrzyska II.

Będę tam biegał między ~16:30 a ~20:30 robiąc 43 kilometry w pętlach na cześć 43 lat, które są tuż tuż na horyzoncie. No chyba, że się rozmyślę i zamiast 43 km szybciej przybiję do jakiegoś nieznanego lądu :)

Piątek 7 lutego 2020 - meta parkruna, zbiornik Świętokrzyska II - godziny 16:30-20:30. ZAPRASZAM!!

czwartek, 6 lutego 2020

Kenijski fartlek #2 - objawienie introwertyka

To było dopiero drugie spotkanie w tej formule, a czuję jakby ten trening był wpisany w mój tygodniowy "time table" od zawsze. Fartlek w stylu kenijskim, prowadzony przez Antoniego, który podpatrywał mniej więcej rok temu o tej samej porze jak to wygląda w oryginale.

Temperatur kenijskich w Gdańsku nie mamy, ale nie ma też takiej opcji, aby Urubko uznał nasze bieganie jako zimowe. Ciężko powiedzieć, czy jest to późne jesienne, czy wczesne wiosenne, ale można biegać w bluzie lub na krótko. Wielkiej różnicy nie ma.


O ile tydzień temu biegaliśmy tuż po ulewie i kręciliśmy tylko kółka po dużym zbiorniku, tym razem zapuściliśmy się na pełne ósemki duży-mały staw. Były kałuże, było szybkie bieganie po nierównym terenie i było nawet kręcenie w odwrotnym kierunku niż parkrun. A takie szybkie bieganie w półmroku w tempie 3:20 min/km tuż za czyimiś plecami to trochę jak gra w ruletkę. Nie ma szans aby zabezpieczyć się przed skokiem w środek kałuży albo zrobieniem półkroku na nierówności na pół-ugiętym kolanie. Pierwsze szybkie kółko na małym zbiorniku biegłem za Antonim i to był błąd, drugie za Baginsem i w tym wypadku - widoczność była o wiele lepsza ;)

środa, 5 lutego 2020

The Legendary Pink Dots - cz 4 - 9 Lives To Wonder


Miałem wczoraj trochę gorszy dzień na bieganie. Odstawiłem rodzinę na basen i zamiast samemu wskoczyć do wody postanowiłem trochę pobiegać robiąc jak za dawnych lat pętelkę do zbiornik Jasień i z powrotem.

W słuchawkach 9 Lives To Wonder. Rok 1994. Mój numer jeden. Najlepsza płyta The Legendary  Pink Dots z setek pozycji w ich mega-różnorodnej dyskografii. Ale nie biegło mi się dobrze. Tempo w porządku, oddech w porządku, ale gdzieś płynąłem obok muzyki. Na chwilę  nawet się zatrzymałem, popatrzyłem na zbiornik, zebrałem myśli i pobiegłem dalej.

Strasznie żałuję, że nie udało mi się uczestniczyć w trasie koncertowej w tego albumu. Grali chyba tylko we Wrocławiu. Na swój pierwszy raz z LPD na żywo musiałem czekać jeszcze 2 lata i trasę From Here You'll Watch The World Go By, ale o tym będzie jeszcze szansa napisać.

9 Lives To Wonder. Dostałem tę płytę w prezencie na gwiazdkę w 1994 roku. Płyty, które poznawałem w Święta mają w sobie coś więcej. Ten bonus to absolutnie spokojny, pozbawiony innych rozpraszaczy czas, kiedy mogę tylko słuchać, przez długie godziny, jak nastolatek zamknięty w swoim pokoju na kilka dni.

To jest płyta pełna melancholii i spokoju. Jedna z tych, na których jest bardzo dużo akustycznych brzmień. Ale to album nagrany w chyba najlepszym składzie Kropek. Choć nie ma już skrzypiec, to poza liderami grupy: Ka-spelem i Silvermanem gra tutaj Ryan Moore (bas, perkusja) Martijn de Kleer (gitary) i Niels van Hoorn (słynny łysy saksofonista).

Jeżeli miałbym wymienić ulubione utwory z tej płyty, lista dokładnie pokrywała by się z tą z tyłu okładki. To jeden z moich "albumów życia".

(na okładce jak się przyjrzeć, jest autograf Edwarda Ka-spela)

poniedziałek, 3 lutego 2020

The Legendary Pink Dots - cz 3 - Any Day Now

Trochę nie chciało mi się słuchać dziś tej płyty. Może dlatego, że słuchałem jej jakoś 2-3 tygodnie temu? A może po prostu nie chciało mi się dziś biegać i kilka razy przeszło mi przez myśl, aby sobie ten poniedziałek odpuścić... standardowa rozterka.

Ale nawyk zwyciężył. Stanąłem przed blokiem i zaczerpnąłem kilka haustów zimnego, wilgotnego powietrza. W uszach swoją melodię rozpoczął album Any Day Now z roku 1987. Pobiegłem nową ścieżką w kierunku SP12, następnie kilometr do małego zbiornika... Wydawało mi się, że latarnie są wszędzie, ale... ten kawałek biegałem tylko w dzień. Przypomniało mi się, że jeszcze trzy sezony temu nie było ani jednej latarni na zbiornikach i każdego dnia pruło się na pamięć prosto w ciemność.



Any Day Now to jedna z tych płyt, które znam co do nuty. Pamiętam, że ta płyta dotarła do mnie dokładnie tego samego dnia, kiedy finalnie udało mi się złożyć swój pierwszy komputer. Pentium 75 i Windows 95. Szaleństwo!! Przez kilka dni spałem po 1-2 godziny. Oczywiście grałem w Doom II i słuchałem w pętli Any Day Now. Jak zombie. Każdy dźwięk najpierw wszedł w moją podświadomość...

Any Day Now to jeden z tych albumów, na którym Różowe Kropki dbają o bardzo syntetyczny aranż. Nie ma tutaj długich psychodelicznych odjazdów, to jest płyta bardzo precyzyjna, bardzo czysta. Jeżeli miałbym mówić o gatunku, to na pewno nie byłby te wymienione w wiki. To nie jest rock gotycki, ani rock psychodeliczny czy eksperymentalny. To jest popowa elektronika zmieszana z rockiem progresywnym. To chyba jedyna płyta LPD, gdzie aranże czasami pobrzmiewają Alanem Parsonsem (naprawdę to słyszę!) zmieszanym z późnym Kraftwerk.

Na żadnej innej płycie Kropek kompozycja, precyzja wykonania i aranż nie stały tak wysoko. Powiedziałbym, że wręcz ponad klimatem - który w 95% innych wydawnictw był zawsze na pierwszym miejscu. Przez cały album elektronika miesza się z brzmieniem skrzypiec, saksofonu, trąbki czy pianina. Ciężko mi znaleźć jakikolwiek inny choć trochę podobny album do Any Day Now.

Z tej płyty pochodzi Neon Mariners, z motywem przez lata rozpoczynającym Trójkę pod Księżycem, którą prowadził Tomek Beksiński. Na tej płycie jest jedna z moich ulubionych piosenek LPD w całej karierze, ta najbardziej progresywna - Waiting for the Cloud.

I pomyśleć, że miałem wątpliwości czy pójść pobiegać...


sobota, 1 lutego 2020

The Legendary Pink Dots - cz 2 - The Golden Age


Może to się wydać lekko dziwne, ale pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy gdy myślę o albumie The Golden Age jest taka:

Stoję na skraju skarpy ogródka moich rodziców w domu w Łęgowie. Właśnie wróciłem ze szkoły, autobusem z Gdańska. Przez całą drogę słuchałem w walkmanie nowo nabytą kasetę z tytułową płytą. Kasetę tę wydało SPV Poland. Obok The Maria Dimension to pierwsze oficjalne wydawnictwo The Legendary Pink Dots w Polsce. Album z 1989 roku.

Jestem po pierwszym przesłuchaniu. To oznacza, że dwa razy zmieniałem kasetę w walkmanie (nie stać mnie było na taki z funkcją auto-reverse). I stoję i patrzę w tym majowym słońcu na rosnące warzywa w ogródku moich rodziców. W uszach The More It Changes. Totalny mindfuck. Dwa kompletnie różne światy.

Uwielbiam The More It Changes. Na każdym albumie kropek szukam takich bezpretensjonalnych piosenek. Takich zwykłych, które można puścić swojej dziewczynie i zgrają się z tłem jako fajne ballady, a dla ciebie będą czymś więcej. Mogę słuchać tego w pętli bez końca.

Burzliwe zmiany nie wpływają na rzeczywistość na głębszym poziomie, a wręcz cementują status quo. O tym jest właśnie ta piosenka.

The more it changes the more it stays the same

Cały album był dla mnie jak pierwsze świadome wprowadzenie do uniwersum legendarnych różowych kropek. Tutaj żadne słowo, żadna aluzja nie jest przypadkowa. Tutaj jest pierwszy z poznanych przeze mnie hoteli: Hotel Noir, jest pierwsza piosenka o Lisie - Lisa's Sepatarion. Te tematy będą powracać, powtarzać się na różnych kolejnych oraz poznanych przeze mnie wcześniejszych płytach kropek.

The Golden Age to drugi album LPD jaki poznałem. Moja miłość do tego zespołu stawała się obsesją... Słuchałem tej płyty w trakcie dzisiejszej rozgrzewki przed parkrunem. Nie straciła nic.

parkrun Gdańsk Południe #188


Obudził mnie telefon punkt 7:00 i prosto z głębokich otchłani Orfeusza zostałem wrzucony w wiążącą rozmowę inżynieryjną, gdzie musiałem dodawać, odejmować i mnożyć. I nie był to alarm-budzik z sekwencją zdarzeń, które trzeba wykonać aby go wyłączyć (Antoni taki ma!) ale real life.

No dobra, skoro już wstałem i uruchomiłem mózg, a co więcej moja żona wstała, to może... to jest dobry moment aby na spokojnie porozmawiać z żoną o wszystkim i o niczym?

- Nastawię kawę i pogadamy co?
- OK!

Młynek zmielił ziarna na dwa kubki. Woda powoli zaczęła przelewać się przez filtr. Usiedliśmy na kanapie i ...

- MAAAAMAAAA!!! 

No to sobie pogadaliśmy. No to dzień jak co dzień. To ile mam tych jajek wbić na patelnię, bo na pewno nie dwa? To może ja już pójdę pobiegać...