sobota, 21 grudnia 2019

Formacja kieliszka i nowa życiówka na 5 km


Kiedy w poniedziałek zszedłem z elektrycznej bieżni robiąc interwały 2 minutowe po 3:45 min/km i zastanowiłem się nad perspektywą reszty tygodnia zapaliła się iskra i gdzieś spomiędzy neuronów wypłynęła idea - niech to będzie ten tydzień!.

Ten tydzień, to coś na co miałem ochotę od ponad roku. Po prostu nigdy wcześniej w całym życiu nie robiłem ostrzenia pod 5 km. Specjalne przygotowania obejmowały raczej biegi o teoretycznie większym statusie jak maratony, ultra, połówki czy łamanie 40 min na 10 km tej wiosny. A 5 km to zawsze były te "sobotnie parkruny", najczęściej biegane po tzw. piątku. A piątek był raz lżejszy, raz cięższy, ale jak daleko pamięcią sięgam, to nawet jak starałem się złamać moje pierwsze sub20 to i tak najdalej myślałem o sobocie w środę.

I w związku z tym tak naprawdę nie mam pojęcia (i nigdy nie miałem) jakie są moje aktualne możliwości na 5 km. Życiówka z lipca, złamane 19 minut o 3 sekundy. 18 z przodu w miarę ładnie wyglądało, więc nie cisnęło mnie przez ostatnie 5 miesięcy jakoś bardzo aby to zmieniać.

No ale skoro zapaliła się iskra, że to ma być ten tydzień, to trzeba dmuchnąć w gwizdek ile tchu w piersiach. Trzeba wykorzystać wszystkie sposoby, przygotować się jak do najważniejszego biegu w życiu, dopilnować detali, odpowiednio się zestresować i naciągnąć strzałę na cięciwie, tak aby w sobotę o 9:00 poszła taką trajektorią, jaką sobie wyobraziłem.

* * *

Zszedłem z bieżni. Wyjąłem komórkę i napisałem... pewnie wiecie do kogo :) Oczywiście do Adama, Antoniego i Tomka:

Słuchajcie, chcę jeszcze w tym roku zrobić życiówkę na 5-tkę. Pogoda na razie sprzyja.  Mamy jeszcze 3 parkruny, (2 soboty i extra 26-tego w drugi dzień Świąt) ale ... robienie życiówek tuż po Świętach to jest ekstremalne zadanie.

Wstępnie przygotowuję się pod tą sobotę. Celowo schodzę z objętości, trzymam dietę i postaram się powstrzymać w piątek przed piwkowaniem. [...]
Moja prośba jest nie o wspomaganie na trasie, bo wiadomo - każdy przed Świętami na swoje własne plany i absolutnie nie mam na myśli ściąganie Was nad zbiorniki, ale o kilka zdań pomysłu jak spędzić te ostatnie 5 dni.

No i się posypało! Zupełnie jakbym rzucił garścią nasion gdzieś w lesie tropikalnym. Z tej kilkudniowej dyskusji można wyciągnąć wątków na kilka osobnych wpisów na bloga, a już absolutnie koniecznie muszę wrócić do środowych minutowych fartleków wg Antoniego i szkoły kenijskiej. 10 minut rozgrzewki, 18 powtórzeń 1minuta/1minuta i 10 minut schłodzenia. Świat wirował, świat był inny, to był najbardziej ekspresyjny trening jaki miałem, jeszcze tylu skrajnych dialogów sam ze sobą w 50 minut nigdy nie przeprowadziłem. 

Już nie pamiętam, kto pierwszy zadeklarował, że przybiegnie aby potowarzyszyć mi w trakcie biegu, ale wystarczyło, że odłożyłem telefon na kilkanaście minut i kiedy wróciłem do wątku to Panowie byli już na etapie taktyki: romb czy kieliszek? 




To jest romb. Czerwony to ja - biegnę w tunelu powietrznym.


A to jest kieliszek. Czerwony to również ja - i również biegnę w tunelu powietrznym.


* * *

Nastał piątek. Cały tydzień żyłem spokojnym rytmem przygotowań. Ale kiedy ten dzień miał być już jutro zaczęło się dziać to wszystko co przed każdym ważnym biegiem. Ciężko było usiedzieć w miejscu, flaki co rusz wywracały się w brzuchu, zrobiłem nawet tzw zabobon Baranowskiego - pojechałem na myjnię i wyszorowałem peugeota. 

Ale w każdym piątku najtrudniejszy jest wieczór. "Kaszkur, trzymaj się, please" - ciągle do siebie powtarzałem. Dietetycznie idealnie. Niewielkie śniadanie, niewielkie II śniadanie. Na obiad makaron z krewetkami (gdzie krewetki zjadłem może trzy, bo mi dzieciaki wyjadły). Na kolację garść migdałów, kanapka i kilka bezików w ramach carboloadingu. Nie jadłem więcej niż innego zwykłego dnia. Jadłem dokładnie tyle samo, ale z balansem przestawionym na węgle. 

drineczek w tle należy do mojej żony


- To ja idę spać!
- Ale jest dopiero 19:40!!! - odpowiedziała mega zdziwiona małżonka
- Trudno! Idę! Nie chcę się dłużej męczyć!

I poszedłem. Założyłem słuchawki i włączyłem nomen omen album World Record - Van Der Graaf Generator. Zasnąłem w połowie i obudziłem się pod koniec. Zmieniłem płytę na Meddle - Pink Floyd. Przysypiałem i budziłem się. Trzecim w kolejności był Music To Play In The Dark - Coil. Tym razem obudziłem się dopiero rano. Tzn o 5:30. 


Poranek był książkowy. Punkt 6:00 kawa + bułka z masłem i miodem. Anatomia Głupoty na National Geographic i kanapowe rozciąganie. O 8:00 wziąłem butelkę izo w dłoń i pojechałem na start. 

Rozgrzewka to 5 km w tempie około 5:00 min/km z przyspieszeniami pod koniec do tempa startowego na około minutę. Czułem się fantastycznie. Nic nie spieprzyłem. Miałem ten spokój i tę pewność, że mój wynik będzie po prostu odzwierciedleniem formy bez ani jednej wymówki. Nawet pogoda była idealna: 1-2 stopnie i bezwietrznie. 

Na starcie przywitałem się z Tomkiem, Adamem i Antonim. Przywitałem się także z innymi, ale byłem już w swoim tunelu. Coś tam może mruczałem, może nawet byłem niezbyt miły i wylewny. Wszystko było ustalone: pierwsze 2 km tempo 3:45 min/km. Trzeci km dopuszczalne 3:55 min/km (bo jest pod górkę). Ostatnie 2 km to powrót do 3:45 min/km z finiszem w zależności ile sił na ten finisz pozostało.

18 min 45 sek przy realizacji tego planu było pewne. Ale marzyło mi się nawet 18:30, co przy odpowiedniej matematyce i mocnym finiszu mogło się poskładać. 

* * *

Start. Całkiem sporo osób obok nas. Powiedziałbym, że nawet tłoczno i bardziej przypominało mi to pęd za pacemakerami na maratonie. Ale to nie moje zmartwienie. Ja patrzyłem tylko na Tomka, Adama i Antka. Ustawiałem się bezpośrednio za ich plecami i nie martwiłem o tempo ani ewentualne przepychanki. Figura bardziej przypominała na wstępie romb. Ale to też mieliśmy teoretycznie opracowane. Po 500 metrach chciałem coś powiedzieć, nawet zacząłem mówić ale ... "Ty cicho bądź!" - skarcił mnie Adam. Mój zegarek pokazał idealnie 3:45 po pierwszym km.

Drugi km. Było dobrze. Nic się nie psuło, bo psuć nie mogło. Na tyle na ile siebie znam byłem już pewny, że będzie dobrze do mety. Na długiej prostej formacja zaczęła zamieniać się w kieliszek. Antoni i Adam biegli po bokach, a Tomek był nóżką, za którą schowany jak podstawka biegłem ja. Średnie tempo wciąż 3:45 min/km.

Trzeci km. To ten z górką. Ten który zazwyczaj dodaje 10 sekund do czasu kilometra. Przestałem patrzeć na zegarek kiedy mignęło mi, że średnie tempo spadło do 3:47 min/km. Tak miało być. Nie czułem umierania, nie wszedłem jeszcze w ten błagalno-harczący oddech i spontaniczne pokrzykiwania. Wbiegliśmy na górkę, kilometr w 3:52 min/km. Super! Wtedy ostatni raz spojrzałem na swój zegarek. 

Czwarty km. Mniej więcej po 3,5 km przyspieszyłem rytm oddechu do tego najszybszego. Chłopaki trochę nerwowo zaczęli się odwracać czy żyję i czy nie będę im zaraz zjeżdżał. Nie za bardzo miałem jak powiedzieć, że to u mnie normalne i po prostu jadę już na 98% zostawiając sobie te 2% na ostatnią prostą. 

Piąty km. Mijanych ludzi nie zauważałem. Kieliszek dziwnie falował. Nie byłem w stanie określić tempa jakim biegłem, więc wziąłem na celownik łydki Adama. A potem przymknąłem oczy. Kieliszek rozstąpił się na boki i oddał mi laur prowadzenia. Wpadłem na metę i oparłem się o słup. Ostatni km w 3:31 min

Czas na mecie 18 minut 39 sekund. Życiówka poprawiona o 18 sekund!


 * * *

Władca PRscieni i drużyna kielicha

Jeden z komentarzy pod tym zdjęciem na FB brzmiał: "Władca PRscieni i drużyna kielicha". Rozumiem, że literówka jest całkiem celowa :) Gdyby nie odpowiednie public relations to musiałbym jeszcze długo i dużo trenować aby udało się mi się samemu tak pobiec. 

Kiedyś, kiedy lawinowo chudłem i co dwa tygodnie życiówka na parkrunie wpadała sama napisałem, że życiówki są nudne. Jednak każda kolejna jest już coraz trudniejsza i więcej trzeba gimnastyki aby ją dowieść. Na tą czekałem od lipca i z całą pewnością mogę napisać: to była najmniej nudna życiówka z moich wszystkich w całym życiu na wszystkich dystansach!




Po biegu zrobiłem jeszcze kółeczko z Antonim i Tomkiem, Adam poleciał prosto do domu. I wiecie o czym rozmawialiśmy? Oczywiście rozkminialiśmy co mogliśmy jeszcze zrobić taktycznie lepiej... heh. Ale kiedy po powrocie do domu otworzyłem ślad biegu na dużym ekranie okazało się, że tego dnia nic nie można było zrobić lepiej. Jeżeli chcę jeszcze szybciej biegać to po prostu muszę więcej trenować! Jakie to proste :)

Panowie, dziękuję, bardzo fajne to było :)


endo ciut inne międzyczasy od TomToma pokazuje

1 komentarz:

Podobne wpisy