sobota, 21 września 2019

Bieg Czyste Miasto Gdańsk 2019


Bieg Czyste Miasto Gdańsk to mój bieg. Mój, bo jego trasa obejmuje wszystkie codzienne ścieżki moich treningów. I tak samo jak każdy ma swój ulubiony palnik w kuchence, ja mam bardziej ulubione prawe i lewe części ścieżki. Na zbiegu do małego bajorka wolę zbiegać lewą stroną, choć jest ona trochę mniej wygodna przez nachylenie. Ale tak się nauczyłem, tak sobie zakodowałem. Sekwencje zakrętów pokonuję z precyzją trójskoczka, gdzie lewa i prawa stopa mają swoje miejsca i przypisane im odpowiednie wektory siły. Fajnie :) Lubię to, mogę powtarzać codziennie. Powtarzam codziennie.

Bieg Czyste Miasto Gdańsk to cała seria biegów. Dzieci z każdego rocznika biegną osobno, z podziałem na dziewczynki i chłopców. Zapisałem dziś całą swoja trójkę i mimo pewnych problemów przy odbiorze pakietów (zostałem poproszony o  pokazanie aktów urodzenia moich dzieci...!! Come on!? Serio?! Już wyciągam z kieszeni, noszę je przy sobie non-stop!) cały bieg jest po prostu jednym wielkim świętem mojej dzielnicy. Świętem Gdańska Południe, Ujeściska i Zakoniczyna.



Mój syn przeżywał ten bieg od wczoraj. Powtarzał uparcie, że każdy biegacz dostanie: numer, medal, puchar i piwko! I niemal się spełniło. Do pucharu zabrakło kilka miejsc, medal czekał na mecie, z numerem chodził pół dnia a .... piwko? Uznajmy, że sok jabłkowy w pakiecie może pełnić tę rolę.



* * *

Jakie były moje oczekiwania związane z tym biegiem? 5 kilometrów z trzema podbiegami, w tym jeden mikro-killer. Chciałem załamać 20 minut w terenie, chciałem być w TOP10 i w TOP3 w M40. 

Jakie miałem wątpliwości? Czy tydzień po Poniewierce można się zregenerować aby polecieć na poziomie życiówki? Skąd na starcie tyle osób, których nie znam i dlaczego mają nazwy klubów na plecach? 

Zajęte miejsce to tylko pochodna liczby rywali i ich czasu. Za to czas zależał tylko ode mnie... ale nie miałem żadnego porównania, bo nie biegłem nigdy na full dokładnie taką trasą i ciężko było odnieść ten wynik do czegoś innego. 

Jak poszło z realizacją? 20 minut i 12 sekund, 17 miejsce OPEN i 4 w M40. 

Czy jestem zadowolony? Pobiegłem na miarę swoich dzisiejszych możliwości. Nie byłem w stanie wycisnąć wiele więcej. No może nie do końca uwierzyłem że atak tuż przed ostatnią prostą na Gdańskiego Biegacza się uda i go nie podjąłem. Ale jestem zadowolony jak cholera. 

Na starcie zawieruszyłem się gdzieś w okolicach 25-tego miejsca. Wydawało mi się, że przeleciało obok mnie jakieś stado antylop. Nie biegło mi się lekko, dość szybko tętno poszło w górę a oddech zaczął przypominać lokomotywę. Wiedziałem, że po zbiegu łącznikiem wpadniemy na około 100 metrowy fragment wąskiej ścieżki, gdzie nie da się raczej wyprzedzać. Przesunąłem się w okolice 20-tego miejsca, ale ... to było całkowicie odpowiednie miejsce względem tempa mojego i innych. Nikt mnie nie spowalniał i mam nadzieję, że nikogo nie spowolniałem ja. 

Na zbiegu, o którym wspominałem, że lubię jego lewą stronę... ktoś mi tę stronę zajął. W pierwszej chwili chciałem krzyknąć: "Ej, to moja górka!" ale pohamowałem swój nieuzasadniony gniew :) Na dole stała cała "Załoga Ż" i popędziła mnie swoim dopingiem. 


I nagle.... tak sympatycznie pakrunowo się zrobiło. Drugi kilometr 3:46 min. Uspokoiłem się, bo szybciej raczej bym nie pobiegł. No i sobie biegłem patrząc na plecy Kuby Klajny i trochę dalej Piotra Maksymiuka. Chciałem ich dogonić ale jakoś nie mogłem. Dystans stał w miejscu. 

Wybiegliśmy z przesmyku, "Załoga Ż" krzyknęła mi, że jestem 19-sty. Przede mną był ten podbieg, który na szczęście lubię podbiegać po obu stronach. Tempo spadło, ale oczy niemal wyszły mi z orbit. Tętno skoczyło powyżej 170. Ja naprawdę nie biegam na takich tętnach nigdy. I wtedy się ucieszyłem. W ostatnim miesiącu zawsze pierwsze do odcięcia były nogi. Płuca chciały i mogły więcej, ale nogi były już na wykończeniu. Tym razem (co dziwne po Poniewierce) to nogi chciały i mogły, ale brakowało tlenu! Ucieszyłem się, bo łatwiej jest mi pracować nad rozbudową wydolności tlenowej niż zmagać się z niedoborem regeneracji mięśniowej. 

Wyłapałem resztki tlenu z powietrza i ruszyłem za Kubą. Minąłem go w siodle przed ostatnim podbiegiem. Chciałem coś powiedzieć, jakoś zagadać, że jest ciężko, ale ma się trzymać i walczyć, ale udało mi się powiedzieć tylko jedno słowo. "K****!". Mam nadzieję, że Kuba dobrze zrozumiał przekaz :)

Spojrzałem przed siebie. Piotra Maksymiuka już nie byłem w stanie ogarnąć mentalnie, że jest w zasięgu. Ale... Tomek Szczykutowicz - Gdański Biegacz jak najbardziej. I jak o tym pomyślałem, to jakaś taka grzeczność się we mnie obudziła i złagodziła gniew walki. I zamiast docisnąć to tylko popatrzyłem jak Tomek się obejrzał i zaczął odjeżdżać, a ja po prostu tak to zostawiłem. 




* * *

Na mecie czekał Adam Baranowski, trochę mnie zjebał, że odpuściłem końcówkę i nie będę na podium, ale takie życie :) Dałem z siebie naprawdę 99% wszystkiego. Zmęczyłem się bardziej niż na mocnych parkrunach, te podbiegi w mocnym tempie przewentylowały mnie w trochę inny sposób niż ostatnie moje biegi/treningi. 

A dziwne jest to, że siedzę teraz, 4 godziny po biegu i mam całkowicie luźne łydki. Zniknęło uczucie spięcia, które miałem przez cały ostatni tydzień. Czuję się absolutnie rewelacyjnie, zupełnie jakbym był silnikiem diesla i właśnie bym sobie przeczyścił filtr DPF na autostradzie. 

Tak jak napisałem w zgłoszeniu, skoro Baranowski widzi start i metę z balkonu, to będzie bardzo fajny bieg. I taki był :)




1 komentarz:

Podobne wpisy