niedziela, 24 lutego 2019

Rok 1977 cz. 4

cd.

Spoglądając na listę płyt, które sobie wypisałem jesteśmy już gdzieś na półmetku. Na poranny warsztat miał pójść debiut Elvisa Costello. Ten człowiek to dla mnie fenomen. Ale taki fenomen, którego nie jestem w stanie pojąć. Uwielbiany przez krytyków. Do każdego zestawienia najlepszych płyt wszech czasów wprowadza ich tyle samo co The Beatles czy Bob Dylan. Ale... no nie jestem w stanie przebrnąć przez żadną z nich. Wiem, że problem jest we mnie. Nie kumam Elvisa. Nie kumam na pewno debiutu muzycznego Elvisa Costello, który ukazał kilka dni przed śmiercią innego Elvisa. Tego prawdziwego Elvisa.

Drugim wyborem miał być debiut Motörhead. I tutaj znów nie udało mi się przebrnąć przez ten album. Kolejne podejście do Motörhead kompletnie nieudane. Podziwiam ludzi, który słyszą w muzyce Lemmiego coś więcej niż chwytliwe Ace of Spades. Ja tego nie umiem usłyszeć.


I wtedy wpadłem na pomysł, aby sprawdzić czy czasem w 1977 roku nie wydała nic grupa Hawkwind, z której wywodzi się Lemmy Kilmister 

Quark Strangeness And Charm. Kwarki dziwne, kwarki powabne. Klimat moich studiów. Do tego totalnie kosmiczna muzyka. Hawkwind do mistrzowie space rocka. To nie jest określenie na wyrost. Zamykasz oczy, włączasz Hawkwind i lecisz promem kosmicznym. Jakim cudem akurat ten album posłuchałem teraz dopiero pierwszy raz w życiu? Do biegania nadaje się cudownie...


Styx - The Grand Illusion. Styx to jedna z tych grup, które od dawna wiedziałem, że istnieją, czasem wpadały mi pod ucho pojedyncze kawałki, ale całościowo wpisywałem ich do worka miałkiego popu. Amerykańskiej mieszanki rocka i popu lat 70-tych. I to w sumie prawda. To najbardziej niemodny ze wszystkich niemodnych dziś gatunków. Ale ... kiedy można kupić ich płyty winylowe za 5 zł to kupiłem kilka. No i szok. Bo okazuje się, przy okazji takiej muzyki, jak dużą rolę spełniają łatki i oceny nadane przez innych. A wystarczy zresetować głowę, wyłączyć cały system ocen nabyty przez dekady poznawania muzyki i po prostu słuchać... W końcu kto powiedział, że białe skarpetki nie pasują do sandałów? Powiedział to ten, który to gdzieś usłyszał i chciał przypodobać się większej grupie rzekomych autorytetów i zaczął to bezrefleksyjnie powtarzać. Wystarczy odrzucić uprzedzenia, założyć białe skarpetki do sandałów i wyjść pobiegać w tych sandałach po ulicach Chicago słuchając Styx. Proces polubienia tego zespołu jest bardzo wymagający i skomplikowany. Długo do niego dojrzewałem, uczyłem się amerykańskiego pop-rocka lat 70-tych i w końcu mogę powiedzieć, że jestem po drugiej stronie. Lubię Styx. Choć nie jest to ostatnia kapela z nomen omen Chicago, którą poznałem przez ostatnie 2 lata...

Tom Waits - Foreign Affairs
Po kilka dniach z bardzo gęstą od dźwięków muzyką miałem ogromną potrzebę na spowolnienie. Nie biegowe, bo tutaj wciąż jestem w gazie, ale moja głowa potrzebowała oszczędniejszych aranżacji. Ciekawe, czy w 1977 roku byłbym fanem Toma Waitsa. Mam wrażenie, że jego płyty są ponadczasowe. Ciężko przypasować je go konkretnych lat, stylów muzycznych, gatunków. Chronologia u Waitsa nie ma znaczenia. Słuchając Foreing Affairs z 1977 roku jest zarówno klasyczny wokal Waitsa i te niepokojące aranżacje, które kilkanaście lat później kojarzyły by się z Twin Peaks.

Eloy - Ocean. Znów scena niemiecka. Tym razem nie elektronika, ale klasyczny rock progresywny. Mówi się, że Eloy to podróbka Pink Floyd. Jakoś zawsze daleko mi było do tej opinii, bo Pink Floyd przez lata swojej kariery było jak rozszerzający się wszechświat. Podrabiać można jedynie fragmenty tego uniwersum. W przypadku tej płyty jednak wyraźnie słychać, że niemieccy muzycy dość mocno wsłuchali się w wydany pół roku wcześniej Floydowski - Animals. Jednak jest tutaj dość dużo "ale". Tym największym "ale", które dotyczy wszystkich wczesnych płyt Eloy jest dość kulawa realizacja (a może zamierzone brzmienie?). Biorąc po uwagę, że Alan Parsons w tym czasie robił tak krystaliczne brzmienie, które spokojnie mogłoby się ukazać i dziś, to tutaj całość brzmi jak z dna studni. Bliżej wczesnego Colosseum czy Iron Butterfly sprzed niespełna dekady wcześniej niż do muzyki roku 1977.

Rok 1977 cz. 5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy