niedziela, 24 lutego 2019

Jak bardzo tego chcesz?

Słuchajcie, czytam od rana fascynującą książkę. Jak bardzo tego chcesz? - psychobiologiczny model zwyciężania. Kupiłem ją jeszcze przed Świętami, ale trochę przeleżała. Dziś nie mogę się od niej oderwać i jestem bliski pewności, że do wieczora pęknie cała.



To jest jedna z najbardziej fascynujących książek o sporcie jaką czytałem. Napisana jest dokładnie tak jak lubię:

  • każdy rozdział można czytać jak osobny byt,
  • każdy rozdział zawiera główną opowieść, studium przypadku dotyczące biegania, triathlonu, kolarstwa czy wioślarstwa,
  • część z tych opowieści dotyczy sytuacji których w swoim życiu kibica byłem świadkiem, czyli rywalizację na Tour de France, Igrzyska Olimpijskie czy chociażby sceny z Ironmana z Kona, które z innych książek znam na tyle, jakbym tam był,
  • każda główna opowieść zawiera kolejnych 10 mniejszych dygresji,
  • do każdej z nich są dołączone dygresje dotyczące naukowych badań nad danym aspektem sportu i dążeniu do zwyciężania,
  • książka jest napisana niezwykle lekko ale zarazem konkretnie.


Myślę, że przez najbliższe tygodnie będę do niej wracał bo czytam ją z otwartą gębą i nie dowierzam, jak to możliwe, że pewne rzeczy, które wydawały mi się kontrowersyjne, a do których sam dochodziłem (np. motywacja poprzez gniew) jest tutaj opisana jako jedno z całkowicie naturalnych narzędzi wykorzystywanych w procesie samodoskonalenia.

A każda z ogólnych zasada psychologii wielkiego sportu ma miejsce także w naszym "bajorkowym mikroświecie".

Dziś mały fragment z rozdziału o tym jak Thomas Voeckler w 2004 zupełnie przypadkowo, przez zbieg korzystnych okoliczności zdobył na jednym z pierwszych etapów Tour de France żółtą koszulkę lidera. Wszyscy myśleli, że to kwestia maksymalnie etapu nr 5 kiedy Armstrong go łyknie i absolutnie nikt nie dawał mu żadnych szans na przetrwanie. Tymczasem Thomas niesiony "facylitacją społeczną" walczył na śmierć i życie jadąc absolutnie ponad swoje siły i broniąc żółtej koszulki aż do 15-stego etapu touru!

Poza fascynującym opisem tej walki etap o etapie Matt Fitzgerald (autor książki) tłumaczy czemu tak się dzieje.


 * * *

Wracając do naszego sportowego mikroświata, do moich zbiorników retencyjnych, wokół których biegam. Czy właśnie coś takiego jak "facylitacja społeczna" także nie sprawia, że treningi nie są o te kilka sekund mocniejsze? 

Dziś wyszedłem pobiegać. Na jednym z pierwszych kółek spotkałem Bartka. Machnęliśmy sobie ręką i po wejściu w zakręt byłem pierwszy. Chciałem biec ze stałym tempem 4:30 cały bieg, ale świadomość, ze Bartek jest za mną i po prostu patrzy - sprawiła, że pobiegłem 10 sekund szybciej kolejny kilometr, choć wydawało mi się, że wkładam wciąż ten sam wysiłek. 

Kolejne mimowolne przyspieszenie zanotowałem kiedy kiwnęliśmy sobie z Walterem. I tak samo za każdym razem, kiedy wyprzedzałem kogoś o zbliżonym tempie, gdy dystans powoli się zmniejszał i następnie powoli zwiększał. Naprawdę wydawało mi się, że wysiłek jest wciąż ten sam, ale tempo robiło się szybsze. 

Oczywiście od dawna miałem świadomość tego mechanizmu, ale jeden z rozdziałów tej książki nazwał to "facylitacją społeczną". Dlatego zdecydowanie łatwiej jest wykręcić lepszy wynik w maratonie nowojorskim przy milionowej (wielotysięcznej?) publiczności niż samotnie biegając po chodnikach. Choćby wytrenowanie było dokładnie takie samo. 

Będę wracał do tej książki. W sumie już mam ochotę zaraz po jej zakończeniu zacząć czytać jeszcze raz od początku, ale powoli :)

* * *

PS. Pobiegłem dziś trochę ponad 20 km w 1,5 godziny. Treningowo, w II zakresie. W sumie gdybym dociągnął kilometr to bym poprawił życiówkę w półmaratonie o 5 minut. Czy to efekt książki? Czy raczej Antoniego, że mi kazał? :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy