środa, 13 lutego 2019

Fuerteventura dzień trzeci - biegowa palma



26 stopni w lutym to chyba anomalia nawet jak na ten równoleżnik. Trzeci dzień upałów. Poranek rozpocząłem tradycyjnie. Pobudka, rzut oka na świt za oknem nad wygasłymi wulkanami, czarna kawa i krótkie bieganie. Dziś pobiegłem tą samą ścieżką co wczoraj rano, ale aby nie tracić cennych kilometrów na dobiegnięcie z domku - podjechałem samochodem do samej linii oceanu.

W przypadku niektórych ścieżek bieganie nimi po raz kolejny jest jak sięganie po kolejną kostkę ptasiego mleczka. Niby wiesz jak smakuje, ale nie potrafisz się opanować. Tak samo mnie dziś rano cieszyła ta sama ścieżka co wczoraj.


Tylko trochę bardziej wiało. Niestety dowiedziałem się o tym dopiero kiedy po 3.5 km zawróciłem. Bo biegnąc na południe po prostu wiało mi w plecy :) Poza tym dzień jak każdy inny: surferzy podjeżdżają swoimi kamperami, stoją w piankach ubranych do połowy, do połowy nadzy, młodzi i starzy, wszyscy szczęśliwi z twarzy. Mam wrażenie, że kilku z nich widziałem wczoraj, pozdrawiamy się dłuższym spojrzeniem zakończonym porozumiewawczym uśmiechem...

NAGLE:

- Hau!

Trochę dziwne uczucie, kiedy z naprzeciwka biegnie czarny, średniej wielkości pies i naprawdę nie bardzo jest gdzie uciec. Kompletne nie wiem co robić, bo 500 metrów w przód i w tył nie ma żadnej cywilizacji. Przechodzę do marszu. Pies całkowicie mnie olał. Poza jednym jedynym "hau" nie powiedział nic więcej, minął mnie i pobiegł w przeciwnym kierunku.

Wszedłem akurat na wzniesienie i dostałem wiatrem z pełną siłą w twarz. Miałem ochotę ostatni kilometr pobiec 4:00 bo czułem jak adrenalina wypełnia moje żyły, ale wiatr wiał tak mocno, że 4:30 to był maks w tym momencie.

Poranne 7 km zakończyłem zbieraniem oddechu oparty o drzwi samochodu. Ochłonąłem, podjechałem pod domek, gdzie dzieciaki kończyły jeść tosty z dżemem z kaktusa. To chyba jest ten wakacyjny run-life balance. Zrobiłem fajny trening, a nie było mnie tylko niecałe 40 minut.

Potem długie spacery, Dunas de Corralejo, gigantyczne wydmy z saharyjskiego piasku, miasteczko Corralejo, portowy bar, lody, zakupy w markecie, basen...


- To może ja pobiegam jeszcze kilka km a Ty zostaniesz z dzieciakami na basenie? - zapytałem żony

Nie musiała odpowiadać, zauważyłem w jej oczach jak struna run-life balance niebezpiecznie się napięła.

- Spoko idź :)

Na niebie nie było ani jednej chmurki. Czysty błękit. Gorąco jak w środku lata, a ja wymyśliłem sobie interwały. Na granicy ośrodka, w którym mieszkamy znalazłem fragment niedokończonej drogi, wysypanej piaskiem, ale niewyłożonej asfaltem. Półtora kilometra w kształcie paraboli, trochę w górę, punkt przegięcia i trochę w dół. Kilometr rozgrzewki i rozpocząłem "200-metrówki". Straciłem rachubę, ale z tracka na endo widzę, że zrobiłem 10 takich powtórzeń. Pot lał się strumieniami. Dyszałem jak turysta, który nagle postanowił pobiegać. Nie zmusiłem się do takiego dyskomfortu od kilku ładnych tygodni...


- Niezły odpoczynek od biegania. Mówiłeś ze odpoczniesz i po feriach zdecydujesz jak się przygotować do maratonu. - napisał do mnie Kamil gdzieś pomiędzy powtórzeniami.

Ja nie mówiłem, że odpocznę.
Ja mówiłem, że może odpocznę :) 

Natomiast planu na maraton wciąż nie mam. Czuję, że tutaj biega się szybciej, tak jakby zimowa praca przynosiła jakieś efekty. Ale czy to będzie miało jakieś przełożenie na maraton? Nie mam pojęcia. Póki co odbija mi biegowa palma. 



1 komentarz:

Podobne wpisy