niedziela, 17 lutego 2019

FD7 - El Cotillo --> Majanicho

Pisałem kilka dni temu, że na długie wybiegania na wakacjach to kwestia priorytetów. Zaś krótkie wybiegania to kwestia elastyczności. Czy lepiej jest zrobić mniej krótkich czy więcej długich? To już kwestia indywidualna. Inna rzecz, to czy 15 km w niedzielę można nazwać długim wybieganiem? Brzmi mi w głowie cały czas echo jednego z wpisów Porannego Biegacza, który oznajmił, że nie będzie robił długich wybiegań w ramach przygotowań do maratonu, bo są to jednostki treningowe, które zżerają zbyt dużo sił (i czasu!) na regenerację.


No ale jak zwiedzać świat bez długich wybiegań? Można robić albo pętle, albo wahadło albo...  oznajmić żonie otrzepując nogi z piasku po godzinie na plaży:

- To może ty byś z dzieciakami pojechała samochodem drogą, a ja dobiegnę te 15 km plażą? 




* * *

Ostatni dzień wakacji/ferii jest zawsze melancholijny. Trasy, które przez tydzień stawały się "moje" widzę najpewniej ostatni raz w życiu. Biegnąc z El Cotillo mijałem surferów, Niemców w kamperach, kilometr dziczy i żadnej żywej duszy, parę na rowerach, w końcu dobiegłem do tzw. "plaży miejskiej w Katowicach" czyli zatoki, która wygląda jakby morze zalało hałdy węgla. 


Cała Fuerteventura do tak naprawdę czarne wulkaniczne skały przykryte piaskiem naniesionym znad Sahary. Czasem tworzą gigantyczne wydmy (Dunas de Corralejo) a czasem to po prostu czarna goła skała. 


Przebiegłem 15 kilometrów do domu. Równym tempem (5:08) ale CAŁY czas pod wiatr. Gdybym zorientował się, że wieje w tym kierunku pewnie zaproponowałbym plażę nie w El Cotillo, ale w Corralejo i biegł z wiatrem w plecy. 

* * *

Wieczorem, kiedy słońce powoli zachodziło pomyślałem, że musimy zaliczyć klasyczny romantyczny zachód słońca na plaży. Zapakowałem wszystkich w samochód i wywiozłem 5 km w głąb mojej codziennej ścieżki biegowej. Citroen (których de facto jest multum na Fuercie) dał radę po piasku i wydmach. Pozbieraliśmy muszelki, zjedliśmy pomarańczę i biegaliśmy po skałkach szukając krabów. 



Żegnam Fuerteventurę z 90 kilometrami pokonanymi w tydzień. Jechałem tutaj z opcją, że pobiegam może jeden-dwa razy. A wyszło 11. Poza klimatem, opcją na bieganie w koszulce na ramiączka i traceniu 2 litrów wody na 1 godzinę biegu, bardzo ciekawą kuchnią (może zrobię z tego osobny wpis) jest jeszcze cena. Konstruując wycieczkę kilka miesięcy temu i szukając tanich opcji (Lauda Air z Berlina, Hotel z brytyjskiego serwisu a la "groupon", gotowanie we własnym zakresie) wyszło w podobnej cenie jak tydzień w Zakopanem. 

Wkurzałem Was przez tydzień tutaj, na fb, endo i insta. Więcej już nie będę. Dziękuję za to, że przeczytaliście moje 7 dni kanaryjskiej przygody. 

* * *

Pytanie bonusowe:

Kto wie co to za owoc?! Kupiłem kilka na targu, nie wiem jak się nazywa, a smakuje jakby był czystą witaminą C!



1 komentarz:

  1. Wygląda jak tamarillo, na pewno można go spotkać w Kauflandzie

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy