sobota, 1 grudnia 2018

Obsesja 19:59 stała się przeszłością... na #124 parkrun Gdańsk-Południe

Wiem, bo słyszałem ten komentarz już kilka razy, że to na pewno przez zegarek :) No i nie mam na to żadnego kontrargumentu. Wychodzi więc na to, że to prawda, że to TomTom dał swojemu imiennikowi czyli mi jakieś 10 sekund na kilometr :)


A tak zupełnie na serio, to uwierzyłem, że mogę zaatakować 19:59 w ostatnią środę. Wieczorem wyszedłem na trening. Drugi tego samego dnia, bo z rana ścigałem się z Adamem Baranowskim na pierwszym śniegu w Gdańsku w tym roku. Wyszedłem wieczorem po to aby pobiec krótko ale szybko i zobaczyć do ilu przyspieszy mi puls. Nie patrzyłem na tempo a jedynie starałem się trzymać przez kilometr bardzo niekomfortowe tempo. Zrobiłem takie trzy podejścia: 3:55, 3:56, 3:54 - ale o czasach dowiedziałem się dopiero w domu jak zgrałem bieg do apki. Fiu, fiu... jest szansa - pomyślałem.

No i wtedy powstał bardzo prosty plan
  • Pobiegać w czwartek na spokojnie a w piątek odpocząć.
  • Nie spić się dzień przed biegiem.
  • Nastawić się mentalnie na walkę o wynik.
  • Zrobić rozgrzewkę przed biegiem. 

Zacząłem od potraktowania tematu bardzo literalnie, w czwartek pobiegałem spokojną dyszkę z albumem "Spokojnie" Kultu. W piątek odpoczynek, wieczorem w piątek też spokojnie, Kamil w Iławie, więc nie było to ciężkie dla głowy. W sobotę wstałem o 5 rano, wypiłem kawę, zjadłem Cliff Bara Scotta Jurka z sekretnych zapasów, które małżonka przywiozła mi z delegacji no i zacząłem nastawiać się mentalnie.

Nikomu nie mówiłem, że chcę zaatakować taki wynik, choć miałem dwóch potencjalnych pacemakerów na 20 min :) (Tomek, Adam - dzięki za propozycje, ale rozumiecie, wolałem się zmierzyć sam z tą obsesją i jakby nie wyszło to twierdzić, że wcale się z nią nie mierzyłem :))

Na start wyszedłem 40 minut przed biegiem. Zimno jak cholera, a ja w krótkich spodenkach. Przetruchtałem dwa kilometry, zrobiłem kilka serii skipów, parę przyspieszeń i znów truchtałem co chwila przybijając piątki ze schodzącymi się z różnych stron znajomymi-biegaczami.

* * *

Sekundy do startu. Ustawiłem się w pierwszym rzędzie. Prawa ręka na lewy nadgarstek (?) Czuję się zagubiony, bo robię to pierwszy raz w życiu. Udaje się kliknąć gdzie trzeba, TomTom ruszuł i moje dwie swobodne ręce również. Przez pierwsze 50 metrów biegnę pierwszy. Ale za chwilę pojawia się obok Rafał Synak! Rafała znam od lat, bo kiedyś pracowaliśmy w jednej fabryce, ale potem drogi się rozeszły. Wiem, że Rafał biega, bo podglądam fanpage Pruszcz Biega i parę razy tam Rafała widziałem. Wiem też, że biega szybko i 20-tkę łamie jak chce i kiedy chce. 

Wymieniliśmy parę zdań i starałem się trzymać drugi za Rafałem.


Pierwszy kilometr 3:55. Czuję, że jest dobrze. Tak jak kilka tygodni przy tempie 4:10. Oczywiście tętno idzie do góry i łapczywie zaczynam łapać powietrze ustami, ale wiem, że mogę trzymać to tempo. 

Drugi kilometr 3:59. Z jednej strony lekki niepokój, bo jestem już solidnie zasapany. Ale z drugiej wiem, że jest postęp, bo nigdy do tej pory nie rozpocząłem tak szybko biegu. Co więcej wcale nie musiałem zwalniać.


Trzeci kilometr 4:05. Haha, źle spojrzałem na zegarek, bo byłem pewny, że to było 4:01. Trzeci kilometr jest najgorszy, to ten kilometr pod górkę, z podbiegiem na końcu. Jeżeli się go dobrze pokona to można już myśleć o mecie. Ja właśnie wtedy uwierzyłem. Na wysokości placu zabaw na małym zbiorniku. Uwierzyłem, że dam radę dociągnąć w tym tempie. Rafała już co prawda nie dogonię, ale kroki, które słyszałem za plecami również ucichły. Biegłem drugi (!!)

Czwarty kilometr 3:59. To ten kilometr ze zbiegiem. Tak naprawdę go nie pamiętam. Widziałem tylko cienie osób, które biegły w przeciwnym kierunku i dodawały mi kurażu. 

Piąty kilometr 3:51. Przez chwilę się zestresowałem, bo spojrzałem na średnie tempo na zegarku a tam 4:00... a nie wiem, w którą stronę zaokrągla TomTom, równie dobrze może to być 5 sekund w jedną bądź drugą stronę. Mimo, że nikt mnie już nie gonił, ani ja nie goniłem Rafała wycisnąłem jeszcze trochę pary z nóg i praktycznie dopiero na ostatniej prostej, kiedy średnie tempo przeskoczyło na 3:59 zrozumiałem, że te 100 metrów przed finiszem już nic, ani nikt nie odbierze mi ... no właśnie czego? Pokonania obsesji? Wykonania planu? A może tylko zameldowania się na etapie w dużo dłuższej podróży?...

META. 5 km. 19 min 48 sek. Dobiegłem, wykrzyczałem polskie słowo zwycięstwa, przyklęknąłem, ale tylko na jedno kolano (czyli jakiś zapas był). Spojrzałem jeszcze raz na zegarek. Wszystko się zgadza...



Mniej więcej rok temu biegłem na parkrunie ze Staszkiem Skwiotem, który zamykał stawkę. Zamykał za mną, bo ... ja byłem najwolniejszym oficjalnie ścigającym się zawodnikiem. Nie byłem ostatni tylko dlatego, że na parkrunie nie można być ostatnim. Jest nim zawsze "zamykający". Dziś tabela się odwróciła. Byłem drugi. I to tak symbolicznie, w urodziny Staszka :) (rozdawał cukierki!!)

Swoją pracę nad sobą podsumowuję w cyklu na temat zmian nawyków, diety, treningu i motywacji. Bardzo się cieszę ze swojego dzisiejszego wyniku. Obsesja 19:59 przechodzi do przeszłości. Ale innych celów nie brakuje. W końcu to droga jest celem...


I jeszcze jedno. Czy mogę mianować się dziś bohaterem dnia? :)

2 komentarze:

  1. Jak najbardziej, dla mnie jesteś bohaterem dnia i osobą, którą będę wskazywał jako przykład dla tych, którzy zaczynają swoją przygodę z bieganiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje! :) Po Twoich ostatnich postępach aż kusi by może w końcu wrócić do biegania ;)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy