piątek, 5 października 2018

Północ - Scott Jurek

"Na nagranie pierwszej płyty masz całe życie, 
ale na drugą zazwyczaj pół roku

W swojej pierwszej książce Scott Jurek opisał całe swoje życie. Jedz i Biegaj to pozycja kultowa. Dla literatury biegowej jest tym samym czym debiut The Doors dla muzyki. Scott Jurek otworzył drzwi percepcji. Parafrazując Williama Blake'a - dzięki niemu każda rzecz zaczęła jawić się taka jaką naprawdę jest - nieskończoną.  You know that it would be untrue, You know that I would be a liar , If I was to say to you, Girl, we couldn't get much higher. Scott Jurek jest hippisem biegania tak samo jak Jim Morrison był poetą muzyki w 1967 roku. 


Napisanie drugiej książki, która będzie równie udana jest o wiele trudniejsze. Biorąc pod uwagę, że swoje życie już opisałeś, masz do wyboru albo zrobić piwot w stylu Davida Bowie, albo przeżyć przygodę wartą tyle co całe dotychczasowe doświadczenia, albo po prostu dojrzeć wraz ze swoim czytelnikiem... 

Scott Jurek zrobił każdy z tych ruchów jednocześnie.
  1. Zmienił kierunek, a raczej w trakcie tej przygody zmieniał kierunek swojego postrzegania biegów na długie dystanse. Wygrywanie przestało być najważniejsze, ale jednak zmusił się do nadludzkiego wysiłku i wygrał chyba po raz ostatni w swojej karierze. Wygrał nie z zawodnikiem a z czasem jaki sam sobie założył.
  2. Czy było to jedno z największych wyzwań w jego dotychczasowej karierze? Z początku miałem dość duże obiekcje, ale dryfując nurtem lektury zacząłem doświadczać wszystkich stanów, euforii i depresji, scalania się ze szlakiem do tego stopnia, że wszystkie wcześniejsze wyzwania Jurka stawały się ledwie etapem, przystawką, treningiem przed tą 46-cio dniową wyprawą przez Appalachy 
  3. Najważniejsza rzecz, to dojrzałość. Każdy kto zaczął biegać długie dystanse 6 lat temu pod wpływem Jedz i Biegaj albo Urodzonych Biegaczy jest dziś z pewnością innym człowiekiem. Ale Jurker też jest innym człowiekiem. I doskonale oddał ten stan w Północy.  

Scott Jurek razem z żoną Jenny podjęli próbę pokonania szlaku Appalachów, z południa na północ, w 46 dni. Jurek biegł, Jenny supportowała go jeżdżąc za nim czarnym vanem. Jak w klasycznej powieści drogi pojawiają się dookoła aktorzy drugiego (i trzeciego) planu, którzy towarzyszą głównemu bohaterowi. Wypełniają powieść rewelacyjnymi dygresjami i anegdotami. I te dygresje są fantastyczne. Uśmiałem się szukając analogii pomiędzy niektórymi opisywanymi biegaczami a moimi znajomymi. Karl Meltzer kiedyś wypił cały alkohol z hotelowego barku w Singapurze myśląc, że jest za free. Strasznie mnie to bawi, bo znam takiego jednego, który by zrobił dokładnie to samo.

Jak w klasycznej powieści drogi, kiedy prawie widać już cel na horyzoncie, główny bohater przestaje w niego wierzyć i kiedy jest fizycznym wrakiem, a psychicznie po prostu nie istnieje, wtedy pojawia się amerynańska-ultradrużyna-A i zszywają ciało i psyche w jeden kawałek.

Jak w klasycznej amerykańskiej powieści jest też wzruszający epilog. Jurek szukał siebie na szlaku Appalachów, ale odnalazł coś więcej. Znacznie więcej.


* * *

Nie przeczytałem tej książki jednym tchem. To wyświechtane powiedzenie, choć czasem faktycznie tak bywa, że książkę można przeczytać od popołudnia do następnego poranka z krótką przerwą na sen. Północ taka nie jest, przynajmniej nie w moim wydaniu. Czytałem tę książkę 3 tygodnie, po kilkanaście stron dziennie. Zazwyczaj rano, kiedy budziłem się pierwszy z domowników, albo wieczorem, kiedy miałem jeszcze siłę trochę poczytać. Na głowę zakładałem czołówkę i ustawiałem najsłabszy snop światła (trzeba sobie jakoś radzić przy braku lampki przy łóżku). Przeżywałem tę przygodę niemal w tempie Jurkera. Z tą różnicą, że pomiędzy porannym a wieczornym setem, ja robiłem śniadanie, wyprawiałem dzieciaki do przedszkola/szkoły, jechałem do pracy, wracałem, dzieciaki, obiad, zabawa, bieganie, kolacja... a Jurek po prostu w tym czasie bieg i tylko biegł. Po tych trzech tygodniach czytania poczułem z nim tą samą więź jak 6 lat temu. Mimo, że i on i ja jesteśmy trochę innymi ludźmi. 

 A drugą płytę The Doors (Strange Days) uwielbiam nie mniej niż pierwszą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy