piątek, 12 października 2018

89,7


"Nie czytam Twoich blogów bo są za długie ;)" - taki komentarz dziś usłyszałem od mojego wspólnika w biznesie, przyjaciela od 1991 roku, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się 1 września inaugurując rok szkolny w I LO w Gdańsku.

Specjalnie dla Marcina postaram się krótko:


  • Ostatni raz poniżej 90 kg ważyłem 17 marca 2006 roku, w dzień mojego ślubu. Pamiętam, że zrzuciłem wtedy dietą oraz basenem 5x w tygodniu około 10 kg. "Ósemkę" z przodu zobaczyłem dokładnie w sobotę rano TEGO dnia. 
  • Nigdy później, przez kolejne 12 lat mi się to nie przytrafiło ponownie. Nawet 4 lata temu kiedy biłem swoje biegowe rekordy parabola wagi wypłaszczyła się i odbiła w górę na 92 kg. Rok temu ważyłem już 123 kg
  • Przed tymi wakacjami zbiłem do 100 kg i brałbym w ciemno, aby miesiąc po wakacjach mieć dziewiątkę z przodu. Przeżyłem je lepiej niż zakładałem. 
  • 89,7 kg to wciąż bardzo dużo jak na biegacza. Większość z Was przy takiej wadze patrząc w lustro stwierdziłoby "omajgad, trzeba się w końcu wziąć za siebie". Ale tak samo jak z wynikami w zawodach, tak samo z wagą - każdy ściga się z czasem/wagą a nie przeciwnikiem. 
  • Definitywnie wybiłem sobie z głowy, że samo biegnie może być czynnikiem, który będzie regulował wagę. Tylko spojrzenie holistyczne oddaje prawdziwy obraz rzeczy.

Dziś startuje Łemkowyna. To bieg szczególnie bliski mojemu sercu. Rok temu po DNFie 10 km przed metą w tym wpisie żegnałem się z bieganiem, bo ono wciąż mnie zawodziło.

Gdyby ktoś rok temu powiedziałby mi, że do dziś uda mi się zrzucić 33 kg i być ponownie na krawędzi pobicia wszystkich swoich życiówek - nie uwierzyłbym. Zobaczyć 8-kę z przodu w taki dzień jak rocznica mojego dramatu na Łemko to przypadek? Nie sądzę...  Szkoda tylko, że mnie tam nie ma :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy