piątek, 29 czerwca 2018

Plany koncertowe, plany biegowe

źródo fot: reddit. "kombajny na polu bawełny"

Praktycznie przez całą pierwszą dekadę lat 2000 pojawiałem się na Openerze regularnie. To był mój festiwal, do tego w zasięgu 45 minut drogi samochodem. Tutaj przeżyłem g-e-n-i-a-l-n-e koncerty Massive Attack i The White Stripes (jeszcze na Skwerze Kościuszki). Potem, już na lotnisku, w prawdziwie festiwalowej atmosferze spędzałem każdy pierwszy lipcowy weekend. Ostatni raz w 2011 roku, to chyba było wtedy kiedy burza przerwała występ Brodki (dokończyła go akustycznie) a potem w strugach deszczu i temperaturze 11 stopni grał Pulp. Z jakiegoś powodu uroiłem sobie, że będzie ładna pogoda i akurat tego dnia pojechałem do Gdyni komunikacją zamiast samochodem. Zimne piwo w zimną pogodę kompletnie nie smakowało. Do domu wróciłem kompletnie przemoczony, zmarznięty, trzeźwy i wykończony długą, nocną drogą powrotną.

Kolejne Openery oglądałem na Youtube. I czasem mnie trafiało ze złości, że tam mnie nie ma. W szczególności koncert The Mars Volta, rok 2012, czyli tuż przed rozwiązaniem zespołu...

Moje kolejne nieobecności to oczywiście mieszanka wielu powodów. Z jednej strony line-upy, na których było coraz więcej nieznanych mi nazw, z drugiej dzieci, dzieci, dzieci... Zawsze jakieś było zbyt małe aby je po prostu zostawić w domu :)

No i mamy rok 2018. Rok w którym się wreszcie rozpasałem koncertowo, a apetyt rośnie mi w miarę jedzenia. W lutym byłem na Depeche Mode, miesiąc temu na Camelu. Całkiem niedawno na King Crimson (nie wiem czy napiszę tutaj relację, bo wbrew wszystkim recenzjom, które czytam, dla mnie ten koncert to był cyrk i oszustwo gorsze niż ostatnie 10 minut meczu Polska - Japonia). Czeka mnie jeszcze Roger Waters (bilety są) i biję się z myślami czy wypada mi prosić od życia o wyprawę do Doliny Charlotty na Bryana Ferry, The Alan Parsons Project i The Waterboys...

Natomiast strasznie boli mnie to, że Opener 2018 już za kilka dni i będę patrzy jak mija mnie koncert Nicka Cave'a oraz Davida Byrne'a. Polityka biletowa też jest dla mnie kiepska. Bo interesują mnie dwa pierwsze dni festiwalu, ale muszę na nie kupić dwa pojedyncze bilety. Bilety dwudniowy jest możliwy do kupienia, ale dopiero na piątek-sobotę...

* * *

Planom koncertowym poświęcam więcej miejsca w mojej głowie niż planom biegowym. Jeżeli chodzi o te drugie to zapisany jestem w tym momencie jedynie na Kaszubską Poniewierkę (15.09.2018). I chcę na tym biegu polecieć w trupa, sprawdzić się, dać wszystko co potrafię. Martwi mnie tylko godzina startu, bo jest to środek nocy w Sopocie - bodajże 2:00. To taka godzina, że ani nie można zasnąć, ani się obudzić.

Zaplanowałbym coś jeszcze na sierpień, ale ten miesiąc jest dla mnie wielką niewiadomą. Nie mam po prostu pojęcia gdzie i kiedy będę. Kusi mnie i zmierzenie się ponowne z Chudym Wawrzyńcem (11.08.2018) i powrót na pętlę dookoła jeziora Wigry (25.08.2018). Kusi mnie też Maraton Solidarności (15.08.2018), gdzie byłaby szansa na wykręcenie jakiegoś dobrego (jak na mnie) wyniku.

Jestem jeszcze zapisany-nieopłacony na Maraton Puszczy Bydgoskiej (6.10.2018) i tutaj staje przede mną perspektywa samotnej opieki nad trójką dzieci zamiast baraszkowanie po puszczy...

* * *

Podsumowując: na chwilę obecną pewne są tylko dwie rzeczy: Roger Waters i Kaszubska Poniewierka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy