piątek, 1 czerwca 2018

"Nie spieprz tego!"

Im więcej się dzieje dobrego tym trudniej mi się o tym pisze. Dwa miesiące temu pochwaliłem się we wpisie o mikrozmianach nawyków, że od 1 stycznia schudłem już 17 kg. Dziś mija 5 miesięcy od kiedy owe mikrozmiany wdrożyłem. Na wadze minus 25 kg. Wszystko wciąż działa jak trzeba. I wydaje się, że powinienem tworzyć taśmowo wpisy o tym, że chudnę, że zmiany działają, że nie trzeba wchodzić w żadne ekstrema, żadne wykluczenia, żadną katorgę, aby zacząć iść z sukcesem dobrą ścieżką. Nie tworzę takich wpisów, bo się po prostu boję. Boję się, że coś pęknie jak bańka mydlana i nie połapię się co trzeba zrobić aby ponownie wrócić na prawidłową drogę.



Przy moim pierwszym podejściu w 2012 roku do biegania+diety udało się zejść z wagi 130 do 92 kg. Wtedy poczułem się złudnie mocny, wydawało mi się, że skoro biegam, a co więcej - zaczynam biegać ultra (!) to będzie tylko lepiej i lepiej a wszelkie sygnały jak skoki z 92 na 95 a potem z 95 na 97 itd traktowałem jako wypadki bez konieczności dodatkowej analizy. Gubiła mnie pycha, bo wydawało mi się, że skoro biegam, to wystarczy... Być może dla wielu z Was zrobienie 200 km w miesiącu biegiem spokojnie wystarcza aby nie musieć dbać o cokolwiek innego w swoim życiu. U mnie tak to nie działało. Jadłem różnorodnie, więc wydawało mi się, że zdrowo. Być może zdrowo, ale czy ilościowo umiarkowanie? Raczej nie... Chudłem zrywami. Moim świętym Graalem były dwie cyfry na wadze. Zrobiłem to tuż przed biegiem w Belgii 3 lata temu. Docisnąłem do 99 także 2 lata temu przed Sudecką 100-ką. Ale za każdym razem była to granica, po której osiadałem na laurach myśląc, że wszystko jest OK. Lecz nie było. Tyłem ekspresowo po 8 kg w miesiąc. Odbijałem się od wagi jak Leszek Blanik od kozła. A potem marudziłem... że bieganie mnie zawiodło, że mam to w dupie i że nie będę biegał.

To było jedno z najtrudniejszych do pogodzenia się uczuć jakie doświadczyłem. Porównywalne do rozstania ze swoją pierwszą dziewczyną. Wyobraźcie sobie... biegacie i to bieganie sprawia Wam przyjemność... razem zdobywacie szczyty, poprawiacie życiówki... ale coś się psuje, przestajecie wspólnie wbiegać na najwyższe góry, jest coraz ciężej, coraz dalej od wcześniejszych uniesień.... W końcu bieganie mówi do Ciebie: "hej kolego, zrozum wreszcie, że z taką masą nie ma mowy ani o życiówkach, ani o kończeniu biegów w limitach".

Jaka jest naturalna reakcja? Moją reakcję było ostre "pierdol się, nie będę biegał, będę teraz chodził z chodzeniem". I nawet było na początku OK, bo krótkiego Chudego dało się przejść w limicie długiego, ale jesienią zwykłej 70-tki na Łemko już nie :(

Mówiąc wprost - bieganie z wagą > 120 kg nie jest za grosz przyjemne! To jest uczucie zwykłego poniżenia. I nawet nie chodzi o poniżenie przed innymi, ale przed samym sobą. Takie uczucie towarzyszyło moim wszystkim biegowym podrygom w 2017 roku. Niby się starałem, ale ani nie czułem zwykłej przyjemności, zwykłych endorfin z codziennego biegu, ani nie widziałem celu.

* * *

"Nie spieprz tego!" - powiedział Adam Baranowski w środę w okolicach 6 rano.

Pomiędzy 5 a 6 rano świat funkcjonuje trochę inaczej. Ja bardzo nie lubię biegać rano bo niezależnie od formy moje czasy są o 30 sek wolniejsze niż tego samego dnia wieczorem. Ale te godziny mają w sobie gigantyczną wolność. Nikt do ciebie nie zadzwoni, nikt nic nie będzie chciał, to wyłącznie Twój czas... no chyba, że spotkasz takiego samego jak Ty, który dołączy się na kółeczko

- Ale ja biegnę 6:00 - krzyknąłem do Adama!!
- To ja dokończę interwał i przyłączę się na kółeczko - odpowiedział

No i oczywiście absolutnie nie przyspieszając zacząłem biec 5:30. Nie wiem jak to działa, ale naprawdę nie przyspieszyłem celowo. Musze kiedyś poprosić Adama aby kiedyś podbiegł do mnie pogadać jak będę robił życiówkę na zawodach :)

- Czasem jak Cię mijam, to się zastanawiam czy to Ty - zaczął Adam...
- Nie spieprz tego! - dodał i pobiegł w swoją stronę....

Mocne słowa, ale wiem o nich od dawna. Wiem, że są przede mną wakacje. Nigdy sobie dobrze nie radziłem latem. Świat jest pełen pokus, a w cieplejsze dni, inne niż codzienny reżim: pobudka-szkoła-praca-dom-bieganie, łatwo się im poddać i popłynąć nurtem do górnych rejestrów wagowych.

Ale ja też nie jestem starym sobą. Wiem znacznie więcej niż 6 lat temu jak zaczynałem biegać. Wiem, że sport rzeźbi kondycję, ale nad sylwetką trzeba pracować dietą. I wiem też, że dieta to nie jest atak husarii a potem szybki odwrót. Dieta to plan na resztę życia. Z odstępstwami, z wentylami bezpieczeństwa, ale przede wszystkim z powrotami na prawidłową ścieżkę.

  1. Odpuszczanie wchodzi w krew. - tak mawiał Biegacz z Północy 
  2. Jeżeli złamałeś zasady 1 raz to nic się nie stało, ale jeżeli zrobiłeś to po raz drugi, oznacza to, ze stało się to twoim nowym nawykiem. - tak mawiał Pan Myiagi

Napisałem to już dzisiaj przy okazji innego posta, ale tutaj też pasuje jak ulał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy