poniedziałek, 21 maja 2018

Parkrun w sobotę (Gdańsk-Południe #96), półmaraton w niedzielę

Tradycyjnie w sobotę rano spotkaliśmy się na parkrunie Gdańsk-Południe nad zbiornikami. Tradycyjnie po raz 96-ty... strasznie szybko czas zaczął płynąć. Całkiem niedawno płakałem, że nie mogłem być na inauguracji naszego biegu, a już za 4 tygodnie będę płakał, że nie będzie mnie na 100-tnym, jubileuszowym biegu. Pamiętam, że kilka dni przed oficjalną inauguracją niecałe 2 lata temu pobiegłem sobie ot tak, testowo w 24 minuty. Miałem wtedy pewność, że parkrun pod oknem będzie polem walki o kolejne rekordy na 5 km. W końcu mój rekord z sierpnia 2014 to 21 minut 38 sekund. Od czasu biegu w 24 minuty sprzed 2 lat ani razu nie zbliżyłem się do tego wyniku. Przez półtora roku staczałem się po równi pochyłej... Wszystkie zdarzenia wynikają z napięcia między przeciwieństwami - mówił Heraklit. Panta rhei... wszystko płynie. Może gdyby wszystko przychodziło mi łatwo i sam sport utrzymywał dobrą wagę nigdy nie zrozumiałbym jakie błędy popełniałem w diecie?



W ostatnią sobotę spotkaliśmy się po raz 96-ty. Nie byłem pewny, czy po 85-ciu km przebiegniętych w środę chcę biec szybko czy spokojnie... Zacząłem razem z Kreską. Tempo w okolicach 6:10 było całkiem ok. Jeszcze niedawno pracowałbym jak parowóz, a teraz był to spokojny truchcik. I tak sobie biegłem 3 km, kiedy na małym zbiorniku rzekłem:

- Wiesz co Kreska, do mety trafisz, a ja sobie pobiegnę szybciej.

No i wyrwałem do przodu, choć bez wielkiego sprintu. Po prostu spiąłem się do trochę szybszego  biegu. 4:54 i 4:40... hmmmm.... tydzień temu nie byłem w stanie zejść poniżej 5 min/km na zawodach w Gdyni a teraz sobie podbiegam w takim tempie... Wynik na mecie 28 minut dupy nie urywa, ale swoboda ostatnich dwóch kilometrów daje szansę na łatwe złamanie 25 minut całkiem niedługo :)

Bohater dnia

Tym razem nie było żadnego wahania, bo moim nieobiektywnym rankingu bohaterów zostaje zawsze ten, który przekona żonę, aby zaczęła z nim biegać na parkrunie. No i sama żona, że się dała przekonać.


Wielkie brawa dla Sylwii i Adama Ambroziak! Dla Sylwii z debiut i dla Adama za doktorat z psychologii kobiet :D

* * *

W niedzielę chciałem pobiegać już trochę więcej. Pomysłów miałem kilka. Jeżeli obudziłbym się o 5 rano, co całkiem często zaczyna mi się zdarzać, chciałem pobiec do Pruszcza do Faktorii, potem na Straszyn, Kolbudy i wrócić do domu. Spokojnym, spacerowym tempem 40 km. 

Ale obudziłem się o 7:30. No i pierwotny plan od razu wziął w łeb. Chciałem wyciągnąć taśmy i zrobić trening na balkonie, ale zanim się zebrałem.... robiłem śniadanie dla rodziny i indywidualne plany sportowe przełożyłem na wieczór. Natomiast rodzinne plany sportowe wskoczyły na pierwsze miejsce


No i w końcu nastał ten wieczór. Owady nad zbiornikami nie potraktowały tego na poważnie i wpadły zarówno do oczu jak i ust. Ale sam bieg... zaczął się spostrzeżeniem, które aż wypowiedziałem sobie pod nosem na głos:

- Biegnę sobie i nic mnie nie boli, nic nie ciągnie, nie ma zadyszki, zero powodów do narzekania

Pierwszy, rozruchowy kilometr w 5:46. W słuchawkach leci Marc Bolan i T.Rex. Nigdy nie byłem wielkim fanem glam rocka, ale kilka kawałków T.Rex uwielbiam. W tym Cosmic Dancer z płyty Electric Warrior.


Drugi kilometr 5:34, samopoczucie fantastyczne, nie czuję, że biegnę. I wtedy w mojej matematyczno-fizycznej głowie nastąpiło pewne obliczenie... Skoro właśnie z wielką lekkością osiągnąłem średnie tempo 5:40 to może... pobiec równym, stałym tempem półmaraton? Dałoby to złamanie psychologicznej granicy 2 godzin. Co prawda nie wziąłem nic do picia, ale jak napisał ostatnio Poranny Biegacz - można naprawdę daleko pobiec na sucho. 

Pierwsze 7 kilometrów i pierwsza płyta minęła bardzo szybko i bez większej historii. Jedyne na czym się skupiałem, to aby pani z endomondo mówiąc tempo ostatniego kilometra mieściła się poniżej 5:40. 


Kiedy wybrzmiał T.Rex nie wahałem się ani chwili i włączyłem drugą płytę Davida Bowie. Chciałem skonfrontować człowieka nazywanego kameleonem muzyki będącym akurat w okresie glam rocka z prawdziwą gwiazdą gatunku czyli Markiem Bolanem. Tę płytę Bowiego znam całą na pamięć. A tytułowy Space Oddity tak kocham, że nie odmówiłem sobie przyjemności odśpiewania całego utworu nie zważając na spacerujące dookoła zbiornika osoby. Sorry :)

Tempo cały czas trzymałem poniżej 5:40 i wciąż przychodziło mi to z łatwością. I nagle z tego muzycznego letargu wyrwał mnie kilometr nr 14. Pani z endomondo powiedziała 5:45! To jest o całe 5 sekund wolniej od zakładanego tempa! Trochę się spiąłem, mimowolnie zwiększyłem kadencję, i kolejny kilometr wyszedł 5:12. Hmmm.... trochę za szybko. Pora na zmianę płyty.


Glam rockowy debiut Roxy Music. Tę decyzję podjąłem w locie. Nie jest to mój ulubiony album tej grupy. Nie uwielbiam go miłością pierwszą tak jak następny For Your Pleasure czy ostatni Avalon  (czemu ich ciągle nie ma w kąciku?!) ale najlepiej się wpisywał w ciąg muzycznych zdarzeń tego wieczoru. I właśnie przy nim po raz pierwszy tego dnia zdarzyło mi się całkiem odlecieć w muzyce. Kiedy przez ponad 6 minut w słuchawkach towarzyszył mi Is There Is Something odczułem po raz pierwszy tego dnia stan, który kocham najbardziej: słuchanie muzyki zaczęło dawać mi więcej bodźców niż bieganie. 

21,09 kilometra. 1 godzina 56 minut i 34 sekundy. 

Zwyczajne wieczorne wyjście na truchcik. Oczywiście, dla wielu regularnych harpaganów to absolutnie żaden wynik nawet jak na niedzielny trening w rytmie glam rocka. I nawet dla mnie nie było to nic niezwykłego. W końcu biegłem tak dziesiątki razy wcześniej, prawda? Tak mi się wydawało....
Ale kiedy wróciłem do domu z ciekawości odpaliłem endomondo i zawęziłem selekta do biegów powyżej 21 km. Musiałem 6 razy wciskać button stronicowania, bo dopiero tam, 29 czerwca 2014 roku pobiegłem półmaraton szybciej! 1:42:35

29 czerwca 2014 - Michał lubi mieć izotoniki.
  
Nie wiem co mam o tym myśleć. Tamten półmaraton w Żarnowcu był biegiem kiedy wszystko się ułożyło jak trzeba. To był chyba mój najlepszy bieg w życiu. Ale wtedy wydawało mi się, że bicie kolejnych rekordów to tylko kwestia czasu, jednak NIE AŻ TAK DŁUGIEGO! Musiały minąć 4 długie lata abym pobiegł 14 minut wolniej co i tak jest moim najlepszym wynikiem od tego czasu!

Nie pozostaje mi na koniec nic innego jak ponownie oddać swoje myśli przemyśleniom Heraklita - Wszystkie zdarzenia wynikają z napięcia między przeciwieństwami. Panta rhei...

1 komentarz:

  1. Hehe, to pewnie przez brak wody takie tempo;) z każdym kilometrem jesteś wtedy lżejszy i lżejszy.

    Zdarzało mi się tracić 2kg w trakcie 10km biegu - półmaraton, to już w ogóle odczuwalna różnica w wadze, nawet jeśli to tylko woda tracoma z potem

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy