niedziela, 8 kwietnia 2018

Pętla Otomińska 2018 po raz pierwszy

Takich niedziel jak ta przeżyłem dziesiątki. Takich zwyczajnych, bez żadnych większych historii, przetruchtanych o świcie w dobrym towarzystwie tocząc filozoficzne rozprawy o życiu... No może 8 rano to nie jest o świcie, ale to wynik pewnego kompromisu z Dominikiem, który od kiedy zaczął trzy lata temu chodzić do pracy na etacie stał się bardzo marudny jeżeli chodzi o wczesne pobudki w weekend.

W każdym razie o świcie spotkaliśmy się tradycyjnie pod klatką i tradycyjnie pobiegliśmy w stronę mostku aby spotkać Joszczaka. Ten nie miał co robić więc przyszedł trochę wcześniej i zamiast czekać - wybiegł nam na przeciwko.


Spotykając się na mostku nad obwodnicą nie bardzo jest jak wybrać inną trasę niż zielony szlak w kierunku Otomina. Początkowo nie byłem pewny czego się spodziewać... Równo tydzień temu, biegając dookoła zbiorników, spotkałem jakąś ekipę zbierającą się przy pokestopach przy dużym zbiorniku. Początkowo myślałem, że to żółci lub czerwoni i chciałem ich pogonić, ale jak bliżej podbiegłem okazało się, że to po prostu "banda Baranowskiego (2h59min)". Stali w obcisłych gaciach i nie wiedzieli co robić. Mówię im więc aby zbierali się stąd czym prędzej i pobiegli do Otomina. A jeden z nich na to, "że na zielonym szlaku jest masakra, że drzewa poprzewracane, że nie ma jak biec, że to bardziej będzie runmaggedon i bieg komandosa niż trening biegowy."

W sumie nie było mnie tam kilka miesięcy a każdy wie, że natura potrafi płatać figle, więc uwierzyłem. No i dziś wbiegłem w ten las między obwodnicą a Otominem z odrobiną niepewności...


No i kurcze mieli rację!!! Po 2 kilometrach na ścieżce spotkaliśmy wielkie powalone drzewo i musieliśmy je obejść bokiem....



Ale to nie był koniec! Kilkaset metrów dalej była jeszcze jedna powalona sekwoja, którą tym razem postanowiliśmy PRZESKOCZYĆ!!

Na szczęście więcej przeszkód nie było i szczęśliwie udało nam się dotrzeć do cywilizacji. Ale okazało, że nie tylko my... W Otominie spotkaliśmy ekipę, która w poszukiwaniu otwartego sklepu biegła od samego Straszyna!



Przez chwilę biegliśmy za nimi, ale postanowili nas zgubić. Z innymi osobami ze swojej ekipy porozumiewali się za pomocą strzałek napisanych sprayem na ziemi oraz tasiemkami na drzewach. Oznaczali nimi przebytą trasę, aby kolejni wiedzieli gdzie ich szukać kiedy do wieczora nie wrócą.

Nam nie pozostało nic innego jak medytacja w jeziorze, którą zarekomendował nam nasz Pan Miyagi. Michał jednak w tym czasie wolał czytać o meczu Lechia-Arka a ja po prostu przysiadłem na pieńku.


Zastanawiam się nad puentą tej opowieści, ale jej po prostu nie ma. Nie wymyśliliśmy nic odkrywczego tym razem, nic nie ustaliliśmy, nie złapaliśmy żadnej zwierzyny, którą można by było przynieść na obiad do domu. Zupełnie bez sensu, choć było fajnie.


Relive 'Morning Apr 8th'


I jeszcze słowo na poważnie: "Mały Wielki Bieg" czyli 66 km ze Straszyna do Straszyna pętlą po okolicy to musi być bardzo fajny bieg. Wielu moich znajomych biegło i strasznie zazdrościłem im i trasy i pogody a przede wszystkim przygody. Mam taką nadzieję, że na kolejną edycję będę już na tyle gotowy, aby realnie pomyśleć o przebiegnięciu całej trasy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy