środa, 18 kwietnia 2018

Co zabrałem ze sobą do Norwegii?

Jak się już dwukrotnie na blogu chwaliłem (i o niczym innym nie piszę), w ostatni weekend spędziłem 32 godziny na wycieczce biegowej po fiordach Stavanger. W pierwszym wpisie znalazła się cała historia, w drugim koszty. Pozostał jeszcze temat związany z wyposażeniem.


To czwarty nasz czwarty samolotowy wypad za granicę i muszę przyznać, że za każdym razem zabieram na niego coraz mniej rzeczy, ale prawie z każdej z nich korzystam. Wcześniej wydawało mi się to po prostu niemożliwe, aby jechać gdzieś na wycieczkę z taką liczbą rzeczy, co by z nimi na plecach swobodnie biec. Same buty na zmianę, spodnie czy jakaś bluza to przecież ledwo wejdzie do biegowego plecaka. A gdzie pozostałe niezbędne gadżety?

Jadąc na taką Łemkowynę w 4 osoby ledwo domykaliśmy niemały bagażnik. Oczywiście takie biegi jesienią czy zimą to nie to samo co bieg wiosną czy latem. Chociaż... to tylko jedna lub dwie warstwy więcej, które można mieć na sobie.


Do tej pory wszystkie nasze wypady opierały się na pokonaniu pewnej pętli (albo wahadła). Miejsca gdzie nocowaliśmy i w Nykoping i Turku jak i Stavanger były blisko lotniska. Teoretycznie można było przyjechać z walizką, zrzucić ją rano w przechowalni w hotelu i wieczorem po biegu korzystać z całego dobrodziejstwa zabranych ze sobą rzeczy. Tak zrobiliśmy w Szwecji, częściowo w Finlandii i również mogliśmy powtórzyć to w Norwegi, ale ... ale kiedy z naszymi plecaczkami dobiegliśmy pod hotel okazało się, że nikt z nas nie ma nic co mógłby tam zrzucić.... i bez zatrzymywania polecieliśmy dalej.

Spakowałem się bez problemu w 10 litrowy plecaczek Asicsa (który moja córka wygrała na jakimś rozdawaniu rocznicowych nagród na parkrunie). Oto co ze sobą wziąłem:

  • Wspomniany plecak Asics 10 litrowy.
  • Dowód/karta kredytowa - zamiast całego portfela tylko te dwa plastiki i żadnych pieniędzy w gotówce
  • Telefon, ładowarka, power bank. 
  • Dokumentu odprawy nie drukowałem tylko zgrałem do aplikacji w telefonie. Zawsze kilka gramów papieru mniej :) 
  • Kurtka deszczowa. To jest wyposażenie obowiązkowe, służy także na wypadek hipotermii. Nie użyłem ani razu, choć przez 15 minut kropił mały deszczyk
  • Krótkie spodenki do biegania.
  • Komplet bielizny na zmianę.
  • Resztę ubrania miałem na sobie, czyli długie spodnie, koszulka i cienka bluza w której ew. rozpocznę bieg zanim się rozbiorę do t-shirta. Długie spodnie wybrałem z najcieńszego materiału i pozbawiłem paska (zawsze trochę lżej, a potrzebowałem je tylko na lotnisko i do samolotu) 
  • Buty tylko te, które miałem na sobie - szosowe Asicsy, w miarę nowe i nie śmierdzące jeszcze. W nocy po biegu miały trochę czasu aby wyschnąć. 
  • Folia NRC, bandaż i kompres - wyposażenie obowiązkowe na ŁUT na stałe gości w moim plecaku.
  • Szczoteczka i mikropasta do zębów.
  • Małe słuchawki, na wypadek, gdyby mnie Dominik z Piotrem wkurzali, ale niestety nie udało się skorzystać
  • Dwa softflaski 0,5 litrowe, które dostałem w pakiecie na Chudym Wawrzyńcu dwa lata temu. Zrezygnowałem z camelbaka, choć w sumie na to samo by wyszło jak dwa softflaski plus buteleczka 0,7 wody wrzucona do środka plecaka.
  • Ostatnia rzecz to jedzenie. Zdecydowaną większość wziąłem z Polski. Nie chciałem zapychać się słodkimi rzeczami więc wystarczyły mi 4 małe owsiane batoniki i paczka rodzynek w czekoladzie. Do tego 3 kanapki z chleba razowego z hummusem, serem żółtym i warzywami (ogórek, papryka). Jedną zjadłem na lotnisku, drugą na szczycie Foreknuten patrząc na fiord, trzecią w hotelu po powrocie. Jeszcze banan, jabłko i to praktycznie komplet przywiezionego jedzenia. Dokupiłem tylko jogurt wiśniowy i kolejne jabłko 10 km przed metą. Takie jedzenie w zupełności wystarczyło mi aby przebiec 77 km i nie wrócić z wyprawy grubszy niż wyjeżdżałem co może być całkiem dobrym tematem na kolejny wpis :)

Wszystko to bez najmniejszego problemu zmieściło się do 10 litrowego plecaka. I jedyna rzecz, którą bym zmienił to dorzucił jeszcze jednego softflaska albo buteleczkę wody. 

Poprzez ograniczenie niepotrzebnych rzeczy i odchudzenie tych potrzebnych plecak nie był ciężki i nie wpływał negatywnie na komfort biegu. Tym samym otworzyła się przede mną droga do kolejnego poziomu zwiedzania biegowego - biegi liniowe. Jeżeli nie trzeba wracać tą samą bądź podobną drogą do miejsc startu można zwiedzić 2x więcej! Można także pokusić się o bieg etapowy i rozbić dystans na dwa dni. Albo polecieć do Aarhus i pobiec do Billund i przestać być ograniczony rozkładem lotów z jednego lotniska. 

Robienie takich planów to nieodłączny element euforii po ultra, która jak widać ciągle u mnie trwa :) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy