czwartek, 21 grudnia 2017

Portret biegacza w dołku

Noszę się tym wpisem od kilku tygodni. Czuję, że jeżeli nie zrobię tego podsumowania, a raczej wiwisekcji na samym sobie, to każdy inny wpis, czy to o książce, płycie, parkrunie, czy o tym jak Dominik z Michałem wyciągnęli mnie w poprzedni poniedziałek wieczorem nad morze abym popatrzył jak Dominik się kąpie oraz jak Michał zmienia zdanie i stoi w kurteczce z przewieszonym przez ramię ręczniczkiem patrząc jak Dominik się kąpie :) ... każdy kolejny wpis byłby w połowie pusty, byłby tylko makijażem nieumiejętnie pokrywającym smutną twarz.

Zastanawiam się też, czy posumować samego siebie w formie paranaukowej, czyli ponarzekać przy wykresach robiąc ciąg dalszy wpisu "Najlepsza dieta to taka, w której potrafimy wytrwać" czy raczej ponarzekać paraduchowo w formie "Bieganie mnie zawiodło" ?

Zawsze z pełnym podziwem patrzyłem na przemiany biegaczy. Od grubaska, do zapalonego ultrasa cieszącego się zdrowiem i smukłą sylwetką. Każdy portal biegowy raczy nas taką przemianą kilka razy w miesiącu, zestawiając zdjęcie PRZED i zdjęcie PO. Oba zdjęcia przedstawiają tego samego człowieka i pokazują jak bieganie zmieniło jego fizjonomię. Ale czy na pewno samo bieganie tak zmienia? Może bieganie jest motorem do całego domina zmian w diecie i codziennych nawykach, zaś samo niewiele daje? A może wszystkich na końcu czeka wielkie JOJO?

W opozycji do tych wszystkich udanych przemian zestawiam swoje zdjęcie. Dziś i 4 lata temu... cztery lata biegania temu!


W tym czasie, od grudnia 2013 do grudnia 2017 pokonałem ponad 10 tysięcy kilometrów biegiem i jeszcze trochę rowerem!


Spaliłem niemal 1 milion kalorii!! To tak jakbym spalał każdego dnia, tylko dzięki bieganiu, przez 4 lata dzień w dzień równowartość dwóch burgerów albo trzech piw.


W tym samym czasie przytyłem też 30 kilogramów.

Wniosek jest z tego taki, że od biegania się nie chudnie. Kluczem musi być dieta. Patrząc na powyższe statystyki oraz moje własne zdjęcie nie będę nikomu udowadniał, że wcale nie opycham się tymi nadmiarowymi hamburgerami. Nikt i tak by nie uwierzył. A może ja sam za bardzo wierzę w coś co nie jest prawdą, czyli w to, że w swojej własnej opinii jem zdrowo i umiarkowanie?

Ten rok mnie strasznie zmasakrował. Do kwietnia się jeszcze jako tako trzymałem. W maju pobiegłem ostatnie ultra - dookoła Jezioraka. Choć pobiegłem raczej tylko 40 km a pozostałe 30 przeszedłem. Potem była seria biegów, na które zapisałem się zimą i żal było nie pobiec. Sudecka Setka - jeden z moich ulubionych biegów. Tym razem zmasakrowany zszedłem po maratonie. Potem Chudy Wawrzyniec, udało mi się przejść krótką trasę - 55 km tylko dzięki długim limitom. W Puszczy Bydgoskiej musiałem zejść po maratonie zamiast lecieć 60 km. No i truskaweczka na torcie - Łemkowyna 70 km, która zakończyła się dla mnie 10 km przez metą - time limits. Niby żaden z tych biegów jakoś szczególnie nie dotknął mnie psychicznie. Miałem świadomość, że na więcej mogłem liczyć tylko w snach. Ale jednak sumarycznie złożyło się w to całkiem sporą kupkę żalu.

Od miesiąca znów nie biegam. Ale nie na zasadzie jakiegoś postanowienia. Praktycznie każdego dnia poddaję pod analizę mój plan dnia i zastanawiam się "a może by tak pobiegać?" ale ostatecznie buty nie ruszają się z szafki. Niedawno Dominik powiedział do mnie zdanie, które mocno utkwiło mi w głowie. Może przekręcę niektóre słowa, ale sens był taki: "Jeżeli szukasz dna, to go nie szukaj, bo dno jest dużo dużo niżej. Masz za wiele do stracenia aby je szukać".

Część dalszą Dominikowych hipotez o serii małych zmian, które prowadzą do większej całości pewnie otrzymam w komentarzu pod tym wpisem. Co więcej - ja się z tą hipotezą zgadzam, nawet moje powyższe wyliczenia i wykresy w pewnym sensie to mówią. 30 kg to 30 x 7000 kcal nadwyżki. Przez 4 lata daje nam to ledwie 150 kcal dziennej nadwyżki! To przecież jedno małe piwo dziennie. Być może właśnie w tej minimalnej nadwyżce rozegrał się cały dramat. A przecież znacznie łatwiej jest każdego dnia zjeść o 150 kcal mniej niż od razu iść na wymagające i wyżymające mózg diety. Jednak w codziennym życiu ciężko jest określić czy jesteś już ponad poprzeczką, czy jeszcze możesz wziąć tę kosteczkę czekolady do herbaty.

* * *

Jeżeli chodzi o bieganie, to mam się z nim jak nastolatek z dziewczyną, z którą się pokłócił o pierdołę i nie wie jak zgadać aby się pogodzić. Generalnie i dziewczyna i chłopak chcą do siebie wrócić, ale kiedy mijają się na szkolnym korytarzu dumnie odwracają wzrok w kierunku ściany i udają całą swoją grą ciała, że jest im zajebiście. Choć tak naprawdę nikomu nie jest dobrze. Jedno i drugie chciałoby już przerwać tę bezsensowną kłótnię, ale jakaś nastoletnia duma nie pozwala zrobić pierwszego kroku. 

W moim przypadku mam jednak świadomość, którą nabyłem już jako dorosły człowiek, że nie warto psuć sobie relacji przez jakieś nieistotne pierdoły. I gdyby bieganie chciało do mnie zagadać na pewno zgodziłbym się na rozmowę i chętnie bym się pogodził. Pytanie tylko czy zagada?..... 


6 komentarzy:

  1. A ja wciąż nie jestem przekonany, czy wierzysz we wnioski, które napisałeś. Bodajże de Mello podał kiedyś fajny przykład, że słowa "papierosy szkodzą" znaczą co innego, gdy wypowiada je 20-latek i co innego gdy padają z ust starca chorego na raka płuc.

    Przez te lata robiłeś ponadprzeciętny (w porównaniu z resztą populacji) trening, osiągnąłeś kilka ponadprzeciętnych celów (łut150, dobry wynik na sudeckiej setce), ale zawsze robiłeś to na długu. Żeby osiągnąć wynik musiałeś trenować dużo i utrzymywać dietę, na której nie planowałeś zostawać po osiągnięciu celu. Napinałeś sprężynę, która odbijając ściągała cię w dół.

    Trwała zmiana następuje, gdy trwale zmieniasz nawyki, które cię zbudowały. To jest nieustanny proces znajdowania najsłabszych punktów swojego trybu życia i zmieniania ich. Nie można walczyć ze wszystkimi na raz, bo kończy się to efektem jojo.

    Te truizmy słyszymy każdego dnia, aż przestajemy w nie wierzyć, bo wciąż je tylko "rozumiemy" , ale nie jesteśmy ich świadomi. Trzeba być ze sobą szczerym, przebudzić się, przestać siebie oszukiwać. Do tego potrzebujemy jak najobiektywniejszego obrazu, dlatego ciągle musimy zbierać dane o sobie, analizować je, zestawiać z obiektywnymi źródłami. Nie wybierać tych, które przystają do teorii, które nam pasują.

    Wiem, że brzmię teraz jak jakiś prorok, ale potrzebowałem kilkunastu lat nieustannych poszukiwań i testów na sobie, żeby uświadomić sobie te rzeczy. Z pewnością na wielu polach błądzę, ale akurat jeśli chodzi o sport i dietę, zbudowałem bazę nawyków, które pozwalają mi utrzymywać formę i sylwetkę przy minimalnym dodatkowym treningu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W punkt! Po tym, co napisał Dominik, trudno coś dodać. Mi bardzo brakuje cotygodniowych wpisów Tomka.

      Usuń
  2. Ja bym jednak sam zagadał :) Na pewno też chce pogadać, ale boi się całkowitego odrzucenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czas działa na Twoją niekorzyść.
    Za chwilę ewentualny powrót zacznie się z poziomu zero z małym bonusem w postaci know-how.

    Wiesz,że to nie jest tylko kwestia biegania, taka waga plus czwórka z przodu to kłopoty.

    Samo się nie zrobi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tomek, musisz po prostu zacząć chcieć, a nie tylko udawać że chcesz zacząć chcieć :D
    PS. czekam na wpis pt : Nowy Rok - Nowy ja ! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nie Waldek - do Nowego Roku mamy jeszcze 9 dni - po co czekać? Jeżeli coś ma z tego być to Tomek musi sam sobie zafundować prezent na święta w postaci choćby krótkiej chwili na świeżym powietrzu :)
      Tomek - wiesz co robić - działaj! Trzymam kciuki :)

      Usuń

Podobne wpisy