poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Podsumowanie tygodnia 3.IV - 9.IV


TYDZIEŃ 3.IV-9.IV.


Poniedziałek - 0 km
Mam dziurę w mózgu, nie potrafię skojarzyć dlaczego nie poszedłem pobiegać w poniedziałek, mimo że w niedzielę było tylko lekkie 9 km.

Wtorek - 1,5 + 7,5 km 
Obudziłem się całkowicie wyspany parę minut po 5 rano i przez kolejne dwie godziny zastanawiałem się czy iść biegać czy nie. Wmawiam sobie od kilku tygodni, że wreszcie trzeba rozpocząć poranny wiosenny sezon i biegać przed pracą. I tak sobie wmawiałem i wmawiałem aż zrobiła się 7-ma i było za późno :) Po południu zawsze idę z dzieciakami na basen i biegam wtedy po Wiszących Ogrodach z Michałem albo i bez. I kiedy już zbierałem się do cowtorkowego rytuału okazało się, że moja małżonka zamówiła mi godzinkę pływania... Hmmm pływanie zawsze było moim przyjacielem, ale jakoś tak jestem przyzwyczajony, że idę sobie pobiegać. W wodzie spędziłem dokładnie 38 minut przepływając 1500 metrów na 25 metrowym basenie.

Kiedy całą rodziną wróciliśmy do domu ciągle czegoś mi brakowało. Założyłem buty, chwyciłem Sennheisery i włączywszy Velvet Underground & Nico poleciałem na 7,5 kilometrową pętlę na Chełm.


Środa - 7,5 km
Środa to już klasyczny wiosenny tryb popołudniowy, czyli wyjście z na luźne bieganie z Kreską obok na rowerze. Jeżeli dołożyłbym do tego drugie tyle rano, to wyszłoby już coś całkiem sensownego.

Czwartek - 6 km
Kreska chciała tym razem pobiegać. Zamiast powtarzać znaną trasę między bajorkami pobiegliśmy bardziej terenowo - po ostatnich wzgórzach w naszych okolicach, które ostatkiem sił bronią się przed koparkami deweloperów. Oczywiście tych deweloperów co budują, a nie programują ;) Zastanawiam się jak wiele jest takich miast w Polsce, gdzie biegnąc między osiedlem a szkołą można pogonić stado kilku sarenek :)

Piątek - 0 km
Tradycyjnie nie udało mi się pobiegać rano, a skoro nie rano to wcale.

Sobota - 5 km
To był jeden z bardziej kiepskich parkrunowych poranków. Kompletnie nie chciało mi się iść i zachowywałem się jak Waldek Miś przed niedzielnym maratonem. Dwa kroki do przodu, dwa kroki do tyłu. Ostatecznie chęć posiadania "kolejnego kuponika" do koszlki 100 zwyciężyła i przetruchtałem te 5 km.

Niedziela - 13 km + 3 km
Chciałem pobiec więcej, ale tyle kilometrów jest miedzy moim domem a metą Maratonu Gdańskiego. Pobiegłem pokibicować, a z powrotem zabrałem się okazją z bohaterem dnia ;) Biegło się bardzo lekko tempem w okolicach 6:00-6:20. Może to zasługa Opeth? Blackwater Park i progresywny death metal :)

I kiedy już miałem zakończyć tydzień z nie do końca zadowalającym mnie kilometrażem w liczbie 39... (kiedyś sobie postanowiłem, że takie tygodniowe minimum to 42 km) okazja sama się nadarzyła. Poszliśmy z dzieciakami na plac zabaw i dokręciłem jeszcze spokojne 3 km po trasie parkruna.

Dzięki temu tydzień zamknięty został we wspomnianej, okrągłej liczbie 42 km. Wciąż mało, ale radości biegania jakby trochę więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy