sobota, 29 kwietnia 2017

A gdyby tak kiedyś obiec Morze Śródziemne?



Kiedy ten tytuł wpisu przyszedł mi do głowy rozmarzyłem się na długą chwilę. Miał być tylko żartem, a uruchomił w mojej głowie całą serię inżynierskich połączeń nerwowych. Jakie rejony są najbardziej niebezpieczne i trzeba by wyjątkowo uważać? A może pobiec od Gibraltaru nad Bosfor i zrobić tylko połówkę? Ile tak naprawdę to byłoby kilometrów? W jakim stylu wykonać to "obiegnięcie"? Bo style są dwa. Pierwszy to ten, kiedy trzymasz się jak najbliżej linii brzegowej i wbiegasz na każdy półwysep. To zdecydowanie dłuższa ścieżka. Drugi styl to szukanie jak najkrótszej linii aby dostać się z punktu A do punktu A ale od drugiej strony. Pierwszy jest bardziej krajoznawczy, a drugi bardziej techniczny i sportowy. Ten drugi sposób na przykład kosi całe Włochy i po dobiegnięciu do Pizy, albo nawet wcześniej, lecimy prosto do Wenecji i omijamy cały Półwysep Apeniński...



Dwa dni temu spotkałem Polaka mieszkającego w Belgii, który przyjechał do Barcelony wraz z rodziną na krótki urlop. Akurat szliśmy na spacer brzegiem Costa Dourada w tym samym kierunku. Usłyszałem jak mówi do swojego psa po polsku, ale spokojnie szedłem za nim powoli go doganiając. Kiedy wreszcie się zrównaliśmy na dość pustej o tej porze roku nadmorskiej ścieżce pod Altafulla moja żona przywitała się tutejszym grzecznościowym "Ola!". "Ola! Ola! Ola!" - posypało się ze wszystkich stron. Przerwałem ten potok słodkości szorstkim polskim "Dzień dobry!" :) Po chwili konsternacji wywiązała się dyskusja, że my z Gdańska, a Państwo z Belgi, że my samolotem, a oni samochodem, i że samochodem jest super, bo po drodze są rewelacyjne widoki, a Apeniny są przepiękne. Do dziś zastanawiam się, czy powinienem grzecznie powiedzieć "Chyba Pireneje?" czy lepiej było po prostu przytakiwać.



Wracając do mojego tematu obiegnięcia kiedyś tam Morza Śródziemnego, to czy potraktować ten bieg jako podróż z punktu A do A pomijając półwysep Apeniński, czy ściąć bez najmniejszych skrupułów? A co zrobić z kontynentalną Grecją? Z tego co pamiętam, to wygląda jak grzebień pełen półwyspów. Albo taka zatoka Kotor w Czarnogórze. Czy będzie fair jak pokona się ją statkiem? Chyba nie :)


No i ostatnie pytanie. Skąd wziąć na to pieniądze i czas? Czy podzielić wycieczkę na etapy? Czy skompletować kilometry przez całe życie i składać je jak puzzle? Czy poczekać kilkanaście lat i wyruszyć w taką podróż na jednym razem? 

Od 5 dni jestem pod Barceloną, w nadmorskim kurorcie La Mora. To takie przyspieszone wakacje, które razem z całą rodziną spędzamy tuż przed weekendem majowym. Chociaż Ci, co przyjadą tutaj właśnie na długi majowy weekend będą mieli idealną pogodę w okolicach 22-24 stopnie. Niestety bilety lotnicze były tak drogie, że zdecydowaliśmy się na budżetową opcję urlopu tydzień wcześniej. Pierwsze dwa dni były bardzo ciepłe, ale potem pogoda zrobiła się bardziej biegowa, kostiumy kąpielowe trzeba było zamienić na bluzy, a wylegiwanie się na plaży na spacery brzegiem morza. Te chłodniejsze dni zaczynaliśmy tak, że wstawałem rano i biegłem w jednym kierunku w pewnym sensie sprawdzając trasę. Mówiłem, że pobiegnę tylko 2-3 km i wrócę oceniając czy szlak, który prowadzi po skałkach, klifach, między drzewami i po plażach jest dostępny i bezpieczny na dalsze spacery dla rodziny 2+3 (9,7,1). Za każdym z dwóch razów, kiedy biegłem w lewo i prawo, czyli w kierunku Barcelony i Tarragony nie udało mi się wrócić po 2,5 kilometra, bo biegłem przynajmniej drugie tyle. Nie jest to moje pierwsze wybrzeże Morza Śródziemnego, bo byłem w Chorwacji, Czarnogórze we Włoszech, czy w Grecji, ale Costa Dourada w Hiszpanii jest zdecydowanie najbardziej malownicza. Jest wiele opinii, że hiszpańskie wybrzeże jest wybetonowane, a w linii brzegowej stoją 10-piętrowe bloki. Może tak jest w innych rejonach, może niżej w Alicante, albo wyżej w okolicach znanego z Pamiętników z Wakacji Lloret del Mar, natomiast na południe od Barcelony jest zielono, górzyście a linia brzegowa jest perfekcyjnie różnorodna.



Właśnie dlatego nie byłem w stanie po prostu zawrócić po 2-3 kilometrach. Mniej więcej co 1 km jest zatoczka z piaszczystą plażą, często z tabliczkami, że plaża jest dla nudystów. Chwilę później trzeba wdrapać się kilkadziesiąt metrów między krzakami i drzewami na klif, aby po drugiej stronie trafić na cywilizację w postaci małego śródziemnomorskiego miasteczka z niską zabudową, zameczkiem na wzniesieniu i kilkoma barami. Te miejskie plaże pewnie tętnią życiem w sezonie, a pobliskie kempingi pełne są kamperów, ale pod koniec kwietnia na kilkusetmetrowej plaży można spotkać dwóch joggerów, panią z psem i traktor, który równa piasek. Chwilę później znów wspinamy się na skały, biegniemy w środku lasu aby zbiec do kolejnej plaży nudystów, nijak niedostępnej samochodem. Pewnie gdybym biegał tutaj częściej niż raz w życiu założyłbym słuchawki i posłuchał Grand Funk Railroad, ale robiąc to raz - staję po stronie tych, którzy chcą słuchać głosu natury.



Wracam z takiej wycieczki zawsze z niedosytem. To tylko 12 kilometrów z tych tysięcy, które są przed tobą. Może to dobrze, że nie biorę ze sobą butelki wody, ani żadnych pieniędzy? Gdybym wziął parę łyków pewnie zamiast zawrócić biegłbym dalej, bo taka ścieżka wciąga i uzależnia. Co będzie za kolejnym zakrętem? Czy uda się przejść po skałach, czy trzeba będzie szukać drogi w głębi lądu? A może dobiegnę do tej latarni, tam hen daleko?



Najpiękniejsza jest jednak druga część dnia, kiedy pakujemy plecaki, bierzemy butelkę wody i idziemy przetestowaną wcześniej trasą całą rodzinną piątką. Kiedy dzieciaki cieszą się jak mali odkrywcy szukając oznaczeń szlaku na skałach i drzewach. Kiedy po godzinnej wędrówce docieramy na dziką plażę, na którą nie trafi nikt, kto szuka przygód przez okno samochodu.



A gdyby tak kiedyś obiec Morze Śródziemne? Pierwsze 12 km już za mną. Może uda się kiedyś poskładać coś więcej :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy