środa, 1 lutego 2017

O tym jak bawiąc się w Kriegsmarine zgubiliśmy małego wilczka


We wtorek wieczorem zazwyczaj biegamy z Michałem po jego terenach, gdzieś między obwodnicą, auchan, poligonem i wiszącymi ogrodami. Kiedy parę minut po 16-tej zapytałem się Michała czy dzisiaj jak zwykle, ten odpowiedź rozpoczął zachowawczo... "zaraz ci powiem co i jak..." ale po dwudziestu sekundach przeszedł do męskich decyzji i napisał "tak".

Pomyślałem wtedy, że może by wziąć Dominika, bo ostatnio coś marudził, że mu nie mówimy o wtorkowych biegach. Zrobilibyśmy takie małe wilcze stado. Jak "król tonażu" Otto Kretschmer, "prawdopodobnie najprzystojniejszy oficer Kriegsmarine" Joachim Schepke i ... i ... miłośnik sklejania modeli czołgów. Tematy WWII są ostatnio w Gdańsku na topie :)

- "Ale ja nie zdążę na 18:00 bo będę wtedy wracał z pracy" - napisał mi miłośnik czołgów
- "To zatrzymaj się w drodze z pracy, jak chcesz to wezmę Ci rzeczy do biegania" - odpowiedziałem
- "Dzięki, mam swój komplet do biegania w pracy"

Wszystko wskazywało na to, że wyjdzie nam spontaniczne trzyosobowe wilcze stado... a uprzedzając fakty, skończyło się jak w Kac Vegas - zgubiliśmy Dominika... ale nie dziwi mnie to. To było pisane od samego początku. Dominika komplet do biegania w pracy składa się z jeansów, kurtki w której się chodzi do kościoła oraz nówka blaszka nie śmiganych ekidenów. Dobre i to :)

No i tak sobie biegniemy, chłopaki się podśmiewają z mojego tempa, gadamy trochę o zielonym szlaku skarszewskim, czy by nam się chciało biec całą noc, czy już jesteśmy za starzy na to. Na początku na przód wysuwa się Michał, po kilku kilometrach, kiedy ścieżka idzie z górki i masa zaczyna być moim sprzymierzeńcem ja wysuwam się na prowadzenie, ale słyszę, że cały czas ktoś za mną tupta. Od czasu do czasu się odwracam i widzę 50 metrów za mną Michała i Dominika w jeasnach z kurtką w ręku :)

Biegnę więc dalej i nasłuchuję kiedy mnie dogonią. Tempo chwilami robiło się całkiem fajne, bo nawet 5:20 min/km - w tym roku chyba jeszcze po śniegu/lodzie tak nie biegałem. Mijają kolejne 2 km i w końcu na podbiegu dogania mnie Michał... Sam...

- Ty, a gdzie Dominik???
Odwracamy się i patrzymy w ciemność za siebie.
- Nie wiem! Cały czas biegł 50 metrów za mną!

Do miejsca w którym zazwyczaj się rozstajemy brakuje 2 km. Oglądamy się czasem za siebie, ale Dominik wciąż nie pojawia się na kolejnymi zakrętami. Ja czasu na poszukiwania za bardzo nie mam, muszę odebrać dzieciaki z basenu, więc lecę w swoim kierunku. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie z wolnym miejscem na doklejenie Dominika jak się już znajdzie, a Michał udaje się na poszukiwania zagubionego wilczka...

Resztę znam tylko z opowieści, ale było to mniej więcej tak:

Michał po 30 minutach znajduje Dominika w miejscu oddalonym o 8 minut od punktu kiedy widziany był ostatni raz i pyta:

- "Czemu ty się chłopie zgubiłeś!?"
- "Bo sobie szedłem pod górkę, bo nie chciałem się spocić"

Nikt nie wie gdzie Dominik przez te pół godziny był i co robił. Trochę boimy się spytać, bo nie jesteśmy gotowi aby poznać prawdziwą odpowiedź. Przyjmijmy, że porwało go UFO.

Na szczęście oddało :) Świat bez Dominika nie byłby tak kolorowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy