piątek, 6 stycznia 2017

Bursztynowa Góra na rozpoczęcie Nowego Roku i wspomnienie Parkruna #22


Zanim przejdę do głównego wątku tego wpisu na początku słowo o ostatnim Parkrunie, a dokładnie o braku relacji z tego biegu....

Było to tak:

  1. Parkrun był w Sylwestra.
  2. Sylwester był w sobotę.
  3. Przed sobotą był piątek.
  4. Pamiętam, że byłem na tym biegu, biegłem tradycyjnie z córką na końcu, łapaliśmy pokemony i gadaliśmy z Kamilem i Karolem.
  5. Kiedy po Parkrunie przeszło mi przez głowę aby napisać krótką relację zostałem natychmiast sprowadzony na ziemię słowami: "Jak teraz zaczniesz pisać bloga, to bierzemy rozwód. O 16:00 przychodzą goście! Leć do Biedronki na zakupy!!"
  6. Potem był Sylwester.
  7. Potem był Nowy Rok.
  8. Potem kiedy wyzdrowiałem z powodu Sylwestra i Nowego Roku okazało się albo zatrułem się czymś więcej niż tym co tradycyjnie, albo przypętała się jakaś grypa żołądkowa
  9. Dzisiaj rano poczułem się już względnie lepiej i nawet Dominik wyciągnął mnie na bieganie na Bursztynową Górę po kolana w śniegu...
  10. Ale z Pakruna z ubiegłego tygodnia nie pamiętam kompletnie nic.... 
  11. Ze zdjęcia jednak wnioskuję, że było jesiennie, bezśnieżnie i kompletnie inaczej niż będzie jutro :)
  12. Nie piję ani kropli aż do 40-tki!! Tak postanowiłem!

* * *

W Trzech Króli kilka lat temu pobiegliśmy z Dominikiem i Michałem pierwszy raz w życiu treningowy dystans ultra. Z Gdańska do Gdyni lasami i powrót promenadą. Tamten bieg był tak naprawdę pierwszym ziarenkiem, które wykiełkowało w pomysł biegu dookoła Trójmiasta - Tricity Ultra. 

Od kilku dni Dominik rysował trasy i namawiał nas na uczczenie tej rocznicy jakimś fajnym zimowym ultra. Ale... ale... pojawiły się pierwsze "ale".

Ale mnie nie będzie w Trójmieście w długi weekend - napisał Stasiu
Ja będę punktualnie, albo wcale - napisał Michał - Ale nie czekajcie na mnie
Ale ja ledwo żyję, dopiero zacząłem stać na nogach po chorobie - napisałem ja.

Dystans zaczął się skracać. Z ultra do maratonu. Z maratonu do półmaratonu. Z półmaratonu do wyjścia aby pogadać i potruchtać po okolicy... 


Spotkaliśmy się z Dominikiem o 8:00. Śniegu wszędzie do połowy łydki i prószy dalej. Do plecaka spakowałem termos z ciepłą herbatą i batonika. Po pierwszych kilkuset metrach miałem uczucie, że męczy mnie samo chodzenie w sypkim śniegu. Próba podbiegania łączyła się z zadyszką i uczuciem nudności. Obraliśmy kierunek na zachód, w stronę Kolbud...

Biorąc pod uwagę, że przez ostatnie 5 dni nowego roku zjadłem łącznie (!!) 3-4 kanapki z białym serem oraz kilka talerzy zupy warzywnej jedzonej na raty po ćwierć talerza... toczyłem się za Dominikiem nie tyle na rezerwie, a na całkowicie pustym baku. Z drugiej strony taka wymuszona głodówka na start Nowego Roku to idealny prezent jaki życie mogło mi dać :) Ze skurczonym żołądkiem łatwiej wejść w cykl racjonalnego odżywiania...

Po dwóch kilometrach w głowie miałem wyłącznie myśli o powrocie do domu i legnięciu w łóżku na kolejne godziny. Ale walczyłem, ciągnąłem, maszerowałem przez te zaspy i podbiegałem kiedy tylko mogłem. Tak naprawdę ciągnęły mnie tylko dwie rzeczy:
  1. Konieczność ustalenia polityki zagranicznej i wewnętrznej kraju w trakcie dyskusji z Dominikiem
  2. Przestroga, że poddawanie się wchodzi w krew ;)
Pierwszy przystanek zrobiliśmy na Bursztynowej Górze. Potem przebiliśmy się drogą do jeziora Otomin. W pewnym momencie trafiliśmy na zasypany samochód, leżący w rowie z maską przyklejoną do drzewa. Przecierając okna ze śniegu spodziewaliśmy się w środku znaleźć zamarzniętego kierowcę z rozbitą głową opartą o kierownicę. Na szczęście nie było tam nikogo.

Przy jeziorze zrobiliśmy drugi przystanek na łyka ciepłej herbatki z termosu i kawałek czekolady. W kierunku domu wybraliśmy leśny, dziewiczy szlak zielony.


Marsz na przemian z próbami podbiegania i tak kończył się tempem w okolicach 10 min/km.

Całość zamknęła się liczbą 19 kilometrów w imponującym czasie trochę ponad 3h (bez wyłączania endo na postojach).


Śnieg pada cały czas i nie wygląda jakby chciał przestać. Trzeba korzystać z niego ile się da i wyhasać jak Michał rok temu po zaspach. Może uda się za kilka dni powtórzyć taką wycieczkę w komplecie? Takiej zabawy nigdy za dużo...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy