czwartek, 13 października 2016

Harpagan 52, czyli w co ja się wplątałem...


Miałem się nie przyznawać, ale może ktoś jeszcze coś mądrego wrzuci mi w komentarzu, więc lepiej się przyznać i złapać trochę informacji niż jutro przepłakać noc i dzień.

Harpagan jest dla mnie czymś legendarnym i bliskim, ale do tej pory niedostępnym.

  • Harpagan jest od zawsze, pamiętam go także z czasów kiedy jeszcze przez myśl nie przeszło mi, że kiedyś będę biegał, a tym bardziej pokonywał takie dystanse. Co jakiś czas się słyszało, że ten, lub inny znajomy znajomego zasadził się na Harpagan, a największymi herosami byli Ci, którym udało się zamknąć pierwszą 50-cio kilometrową pętlę. 100-ki nie zrobił nikt, kogo znałem.
  • O Harpaganie słyszałem jeszcze na długo zanim o koronę najtrudniejszego (medialnie) biegu zaczął ubiegać się Rzeźnik. 
  • Pamiętam z czasów harcerstwa, że byłem całkiem dobry w zawodach na orientację i z kompasem się nabiegałem, ale było to khmm 26 lat temu. 
  • Rajdy na orientację zaczęły do mnie ponownie przemawiać kiedy przeczytałem 1,5 roku temu "Szczęśliwi biegają ultra"
  • Rok temu Harpagan był blisko czasowo z Łemkowyną - która była moim startem sezonu
  • Na wiosenną edycję zapomniałem się zapisać w pierwszym terminie, a później jakoś żal było mi kasy. Wahałem się do ostatniego dnia, ale zrezygnowałem
  • Równolegle zaczął rozwijać się wątek mojego kumpla z LO - Wawrzeka i jego żony - Renaty :) Od jakiegoś czasu wkręcili się w rajdy na orientację i z miesiąca na miesiąc wydłużają dystans. Wielokrotnie im marudziłem, że skoro ja biegam, a oni chodzą z kompasem, to musimy kiedyś w końcu połączyć siły. I oczywiście 15-razy się umawialiśmy na wspólną wyprawę. Ale było w tym trochę kurtuazji takiej jakby daleki kuzyn, którego widzisz pierwszy raz od 15-lat na weselu innej dalekiej kuzynki zaprosił Cię słowami "Jak będziesz kiedyś w Krakowie, to wpadnij do mnie" :)
  • No i w końcu nastała ta jesień, a przed nią lato, kiedy bujając się na post-chudo-wawrzyńcowym spleenie po prostu zapisałem się na Harpagana i od razu zapłaciłem 9 dych. Napisałem chwilę potem do Warzeka i Reni, że słowo stało się ciałem, zapisałem się na 100-kę i liczę, że też się zapiszą aby przypomnieli mi jak działa kompas w Czuchowie. Nie musiałem ich długo namawiać.
  • Od tygodnia każdą wolną wieczorną chwilę spędzam na wygrzebywaniu z sieci relacji z poprzednich Harpaganów. I walczą we mnie dwie myśli:
    • myśl pierwsza: 100 km po płaskim w 24 h mając ze sobą nawigatora? Bez problemu... W końcu Sudecką 100-kę zrobiłem w 15 h z 3k przewyższenia. 
    • myśl druga, która nie daje mi zasnąć: czemu Biegacz z Północy, który w maratonie rozmienia 3h zrobił harpagana w 23 i pół godziny?? Po drodze wielokrotnie tracąc pewność, że dotrze do celu?
Harpagan, to z pewnością coś kompletnie innego niż do tej pory miałem styczność. Z jednej strony to może być coś co wg kilku osób i tak uprawiam - czyli piesza wycieczka :) więc powinienem być dobry w te klocki. Ale na Harpaganie ludzie umierają i nie kończą tego rajdu w równie spektakularny sposób jak najcięższe górskie ultra.

Sprzęt: Nie bardzo wiem w co się ubrać, więc biorę do Człuchowa identyczną torbę jak na Łemko 150 rok temu. Wtedy było około zera w nocy i termiczne kalesony się przydały. Kiedy zapytałem się Wawrzeka, czy też będzie brał kalesony spojrzał się na mnie jak piechur-rajdowiec-prawdziwy-mężczyzna spogląda na biegacza-w-rajtuzach. - Weź, jak chcesz - odpowiedział :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy