sobota, 28 maja 2016

Dookoła jeziora Drawsko


Jeszcze w środę wieczorem kompletnie nie wiedziałem co będę robił w piątek. Byłem nawet o milimetry od zaplanowania obiegnięcia Jezioraka w niedzielę, ale plany pokrzyżowała nam jedna z żon ;) 

Ostatecznie w piątek rano, a dokładnie o 5:50 moje ciało astralne powróciło do fizycznego. Obudziłem się w Chojnicach, czyli mniej więcej na granicy trzech województw: pomorskiego, zachodniopomorskiego i kujawsko-pomorskiego. Dzień wcześniej przeglądałem listę TOP30 największych jezior w Polsce i na kilku z nich na dłużej zawiesiłem oko:
  • Wielimie - najbliżej ze wszystkich, ale nie znalazłem wiele zachęcającego w necie aby wybrać właśnie te.
  • Miedwie  - 200 km drogi. Kusiło, ale jednak trochę daleko.
  • Lubie - fajnie opisane trasy dookoła jeziora, średnio daleko i fajnie się nazywa. Lubię takie nazwy, które coś znaczą.
  • Gopło - kompletnie w drugą stronę, król Popiel. myszy i te sprawy i nie aż tak daleko (~140 km).
  • Drawsko - najwyżej na liście największych spośród tej piątki (#12), 110 km drogi no i chyba najbardziej znane. 
Czytałem sporo o szlakach rowerowych po pojezierzu Drawskim i mimo, że żadne z nich nie kreśli trasy dokładnie dookoła, to można ją złożyć z elementów 3 różnych szlaków.

Kilka minut przed 7-mą siedziałem już w samochodzie, a kilkanaście po 8-mej zaparkowałem w Czaplinku. Choć przyznam, że jadąc przez Człuchów z wycieraczkami pracującymi pełną mocą byłem bliski wykonania nagłego skrętu na południe w kierunku Gopła. Jednak stalowe nerwy zwyciężyły - w końcu na meteo pisali, że nad Drawskiem nie będzie padać! I faktycznie, zanim dojechałem przejaśniło się, a termometr wskazywał 17 stopni.

Jezioro zacząłem obiegać odwrotnie do ruchu wskazówek zegara. Założyłem, że skoro są wytyczone szlaki, to ktoś je tyczył bo:
  • to jest najciekawsza droga wiodąca przez te miejsca Pojezierza Drawskiego, które turysta ma zobaczyć,
  • lub inaczej się nie da.
No i bardzo się zdziwiłem, bo pierwsze 10 km to w 80% asfalt bez pobocza i samochody sunące wprost na ciebie ponad 100 km/h. Może to i była trasa rowerowa, ale wydaje mi się, że dla rowerzysty takie rozwiązanie również było dalekie od komfortowego.


Jezioro po raz pierwszy zobaczyłem dopiero w Starym Drawsku. Tuż obok zamku, który zapraszał na tortury.



Kiedy po przystanku na zrobienie zdjęcia na pomoście dalej zacząłem biec asfaltem zacząłem się już lekko niepokoić, że ten bieg staje się tak jak pisali na bannerze na zamku - torturą. I wtedy jak na zawołanie szlak skręcił w prawo, odbił od jeziora w boczną polną drogę i wbiegłem na teren Drawskiego Parku Krajobrazowego.


I to był jeden z dwóch naprawdę fajnych momentów tego biegu. Poczułem się dokładnie tak jak powinienem czuć się od początku. Przez kilka kilometrów ani jednego człowieka, potem gdzieś w środku niczego pięć domów, dzieci bawią się na ulicy i każde mówi mi dzień dobry, a jakiś zataczający się jegomość zagaduje filozoficznie: zwolnij, nie ma po co się tak spieszyć

Przez chwilę biegnę jeszcze brzegiem jeziora Prosino, potem przecinam ruchliwą drogę, biegnę na sam "szczyt" Drawska i rozpoczynam drogę "w dół". 


Wtedy Drawsko widzę po raz drugi (zobaczę je jeszcze tylko raz tego dnia) i nawet zastanawiam się czy nie złamać reguł i nie polecieć do linii brzegowej i przedzierać się przez szuwary... Pod nogami mam cały czas asfalt, aczkolwiek jest to droga najniższej kategorii i samochód pojawia się nie częściej niż raz na 20 minut. Biegnę tak z 8-10 km i w końcu skręcam w lewo, całkowicie w afekcie, nie patrząc nawet na mapę. Skoro skręcam na wschód  - to przecież tam musi być jakaś cywilizacja :)

I ten nieplanowany skręt to drugi najfajniejszy moment tego biegu. Leśna ścieżka wygląda na totalnie zapomnianą i dziką. Wije się na boki i góra-dół. Zaczynam nawet wkręcać sobie filmy, że zaraz jakiś pluton weźmie mnie na celownik, albo dostanę pociskiem z czołgu. Ewentualnie wbiegnę na minę i urwie mi jaja... I wtedy ścieżka się kończy. Totalnie. Na zdjęciu może tego tak nie widać, ale próbowałem trochę z lewej i trochę z prawej - knieje lub bagna.


Podkuliłem ogon i potulnie wróciłem na asfalt. I tak sobie biegłem i popijałem hand-made-izo (woda, miód, cytryna, sól) aż mi się ... skończył. Tym razem byłem dobrze przygotowany i miałem drobne, których nie zawahałem się wydać. Wbiegając do Rzepowa z oddali zobaczyłem coś, co wyglądem przypominało sklep. Z bliska rozczytałem napis: "FIRMA PRODUKCYJNO-HANDLOWA KRZEMIEŃ". Na szczęście zanim pobiegłem dalej kilku panów z browarem w ręku kazało mi węszyć - i wtedy doczytałem "SKLEP". Małą colę wypiłem na miejscu, a 0,7 izo chwyciłem w rękę i poleciałem przed siebie.


Rzepowo jako wieś na swoje dwa oblicza. Z jednej strony jest tutaj trochę zabytkowych domów, niektóre całkiem ładnie odnowione. Ale druga twarz, to zanim jeszcze rozpoczyna się wieś - stoją dwa albo trzy wczesno-PRL-owskie bloki. Takie typowo smutne, żółto-szare dwupiętrowce w środku niczego. Faceci pracują w pobliskim tartaku, kobiety robią pranie, a dzieci biegają po wydeptanym piasku przed blokiem, który kiedyś był trawą. A kiedy przebiegam, wszyscy przerywają swoje czynności i się na ciebie patrzą. Gdyby ktoś miał odwagę wyjąć aparat i zrobić tam kilka zdjęć, pewnie byśmy oglądali te fotografie na wystawach. Ja nie miałem... ja tylko biegłem....



Przeciąłem rzekę Drawę i pobiegłem w kierunku Piaseczna i Siemczyna.

Pojezierze Drawskie jest bardzo mocno pofałdowane. Mam wrażenie, że lodowiec jak tamtędy szedł to był ostro zdenerwowany i mocniej rył w ziemi niż gdzie indziej. Praktycznie cały czas albo było lekko pod górkę, albo z górki. Ani chwili płaskiego. Teoretycznie na Kaszubach jest tak samo, ale subiektywnie to okolice Drawska wydały mi się bardziej faliste.


W Siemczynie wpadłem na jakąś krajową drogę. GPS pokazał mi 6 km do zamknięcia pętli w Czaplinku. Pokonałem już 40 km. Zacząłem grzecznie biec lewą stroną drogi bez pobocza, schodziłem każdemu autu na trawę, ale po kilometrze głowa zaczęła mi się gotować od kalkulacji i obserwacji ruchu drogowego. Wiele samochodów grubo przekraczało 100 km/h. Będąc 5 km od mety zacząłem rozglądać się nad alternatywnymi drogami. Na mapie znalazłem jedną, ale... musiałbym nadrobić 10 km.

Przez ostatnie 40 km zjadłem jedną kanapkę, którą ze sobą wziąłem i jednego cukierka-trufla, którego znalazłem w plecaku i nie bardzo widziało mi się nadkładać 10 km... Postanowiłem więc cisnąć krajówką i wczuć się w wilka z rosyjskiej gry "w jajeczka" - czyli skakać między asfaltem a trawami na poboczu.


Na szczęście 5 km minęło szybko. Całą trasę (wliczając postoje w sklepie i na robienie fotek) zrobiłem w średnim tempie 6:44 min/km i co najważniejsze, praktycznie od początku do końca w jednostajnym rytmie. Wiem, że mój anonimowy fan nazwie to "wycieczką pieszą" bo bieganie zaczyna  się od tempa 3:30 min/km , ale niech i tak będzie :)


Do Czaplinka dotarłem po 5 godzinach i 9 minutach pokonując 46 kilometrów. Tuż przed metą widziałem także jezioro Drawsko po raz trzeci tego dnia.

W podsumowaniu tego biegu chciałbym pokusić się o małą analizę w punktach:
  • fragmenty tego biegu były krajobrazowo cudowne i na pewno ich nie zapomnę
  • jednak większość do walka na asfalcie i to dla biegacza było słabe (choć pewnie jest dobre dla rowerzysty)
  • na Pojezierzu Drawskim jest bardzo dużo tras - ale większość to trasy rowerowe
  • może mogłem częściej schodzić ze szlaku
  • może trasa dookoła jeziora Drawsko, którą złożyłem sam z fragmentów innych tras to po prostu najgorsze (asfaltowe) fragmenty tych tras i trzeba każdą z nich pobiec osobno aby w pełni docenić walory okolicy?


PS. Wracając z Czaplinka do Chojnic puściłem sobie III-kę Led Zeppelin w samochodzie. Chodziła za mną od kilku dni, ale w trakcie biegu nie było dobrego momentu na założenie słuchawek. Since I've Been Loving You to najgenialniejsza bluesowa ballada wszechświata.

4 komentarze:

  1. E tam z tym tempem od kiedy przestałem wpinać się w plany treningowe i zacząłem słuchać swojego ciała biegam przede wszystkim bez kontuzji i z jeszcze większą przyjemnością. I wg mnie właśnie takie powinno być bieganie.
    Jak ktoś lubi cyferki to są blogi np. Poranny Biegacz (BTW zajrzałem tam dzięki Twojej stronce i muszę przyznać że odpuściłem lekturę po miesiącu - to jedyny blog który mnie fizycznie męczy :) )
    Hmm czy można czytanie tego bloga podpiąć pod endo ?:)

    Także podsumowując masz bloga w dobrym tempie ( tylko że u mnie 5.30 min/km to wyczyn na 11 km biegu :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, jak sobie wyobrażam tempa, które robi Poranny Biegacz, to muszę robić przerwy w czytaniu i brać parę głębokich oddechów, a rano i tam mam zakwasy :) Natomiast bieg Antoniego na Maratonie Gdańskim sprzed 2 tygodni to była maestria. Oglądałem dwa razy i za każdym razem trzymałem kciuki.

      Usuń
  2. Jak na takiego spontana to i tak wszystko wyszło w miarę bezawaryjnie.
    Może gdyby bardziej pogmerać przy mapie dałoby sie coś uszczknąć z tej szosy.
    Pan Anonim dziabnął Cie trochę w słabiznę z tą turystyką pieszą.
    Nie ma tego złego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak, na pewno można było się bardziej poprzedzierać lasem i łąkami, ale wyszedłem z założenia, że skoro ktoś wytyczył szlaki - to dlatego, że prowadzą one optymalnie.

      Usuń

Podobne wpisy