niedziela, 1 listopada 2015

ŁUT 150 - Suma moich doświadczeń


Na kilka tygodni przed biegiem sezonu jakim był dla mnie start w Łemkowyna Ultra Trail na dystansie 150 km popełniłem dwa wpisy na blogu:
Dokładnie tydzień temu byłem gdzieś za Iwoniczem-Zdrój na 110 km trasy i raczej byłem pewny, że tylko jakiś fatalny splot wypadków może uniemożliwić mi dotarcie do mety. Ciało miało czas, a głowa była już mocna. Największe kryzysy miałem do 50 kilometra i były one już dzień za mną.

W ostatnich dniach opisałem zarówno sam bieg jak i jego inżynierię materiałową. Tym razem, myślę, że już po raz ostatni, wracam do tych 32 godzin na trasie z pozycji oceny moich przedbiegowych strachów i nadziei. Czego tak naprawdę warto było się bać? A czego nie doceniłem?

  • Noc
Kiedy dwa lata temu po raz pierwszy wybiegłem z czołówką w nocy do lasu a dniem dzisiejszym minęły lata świetlne. Wtedy czułem się jak dzieciak na szkolnej dyskotece mający po raz pierwszy w życiu zaprosić pannę do przetańczenia Wind of Change - Scorpionsów czyli tzw. wolniaka. Dzisiaj czuję się jak dumny ojciec trójki dzieci, którym faktycznie jestem. Tak samo jest z bieganiem w nocy. 21 nocnych godzin na Łemko po prostu nie robiło na mnie wrażenia. Naprawdę. Nie ma już dla mnie znaczenia czy mam biegać w dzień czy w nocy. Jak trzeba to trzeba. Nawet w lesie i górach... przede wszystkim w lesie i górach.
  • Zimno
Bałem się, bo udało mi się w czerwcu przy 12 stopniach w nocy stracić naturalną termoregulację i niemal zemdleć na stacji benzynowej we Władysławowie. Dysponowałem na Łemkowynie pięcioma warstwami i w ciągu całego biegu sprawnie operowałem pomiędzy liczbą 3 a 5 na sobie, choć były i momenty (wejście na zbocze Chyrowej ze słońcem na plecach) gdzie mogłoby być i 2. Nie lekceważyłem przegrzania tak samo wychodzenia. Kiedy tylko wchodziłem do pomieszczenia na punkcie od razy się rozbierałem. Na wyjściu za to ruszałem z 5 warstw i w ciągu kolejnych minut schodziłem do 3. Nauczyłem się, że mogę kilometrami nie mieć motywacji do wyjęcia kamyka z buta, ale temperaturę trzeba regulować. Podsumowując - zimno mnie nie dotknęło, ale też i pogoda była w porządku.
  • Dystans i przewyższenie i czas
Wypadkową dystansu i przewyższenia jest czas spędzony na trasie. Bałem się, bo mimo, że robiłem już w życiu podobny dystans, to nie na takim przewyższeniu i w efekcie nie w takim czasie. Do tej pory na nogach w ciągłym przemieszczaniu się najdłużej byłem 24h. Na Łemko przesunąłem tę liczbę o kolejne 8 godzin. Może to brzmi nieprawdopodobnie, ale te 32h po górach były dla mnie łatwiejsze niż 24h po płaskim. Od pewnego momentu pokłady energii leżą w głowie. Ciało ma pozostać sprawne i bez kontuzji. Nastawiłem głowę na 35h walki, więc 32h były dla niej miłą niespodzianką.
  • Sen
Po raz kolejny okazało się, że sen to stan głowy a nie ciała. Kiedyś biegłem z chłopakami z Gdyni do Gdańska lasem w nocy. Zaczęliśmy o 23 i planowałem, że o 5 będę leżał w łóżku. Bieg nam się trochę rozjechał i ostatecznie o 6:30 dopiero dobiegaliśmy do Gdańska. Zasypiałem na stojąco! I jak się z takim doświadczeniem nie bać Łemkowyny? Dwie pełne doby bez snu!? Poza tym ja jestem człowiekiem, który prowadzi regularny tryb życia, śpię raz dziennie i przynajmniej 7h. Nie stosuję drzemek. Okazało się, że spokojnie daję radę. Po prostu nastawiłem się, że tak ma być i tak było. Po drodze, drugiej nocy na 120 km, zachęcony przez Kubę, skusiłem się na dokładnie 24 minutowy sen. Zrobiłem do raczej z ciekawości doświadczeń jakie ta drzemka mi przyniesie. Okazało się, że bez problemu można zasnąć w 20 sekund, obudzić się przytomny, założyć skarpetki i buty i napierać dalej. Nie wiem jaki wkład w moje dobre samopoczucie na mecie miała ta drzemka. Ale wiem, że potrafię tak spać. I przestałem się bać naprawdę długich biegów. Drzemka stała się narzędziem, takim samym jak magnezowy shot , zmiana skarpetek, pomidorowa, czy batonik.
  • Zwierzęta 
One się bały bardziej niż ja. Kiedy przeleciało przede mną 200 osób czerwonym szlakiem beskidzkim, to żadne rozsądne zwierze nie spacerowało w pobliżu. Nie widziałem ani jednej pary świecących oczu. W Gdańsku praktycznie zawsze trafię na dzika, lisa, zająca, jelenia albo borsuka. W górach nie było nic.
  • Znajomość trasy
Przed biegiem fakt, że rok temu pokonałem drugie 70 km tej trasy traktowałem jako zaletę. Miało mi to pomóc, ale stało się powodem kilku mocnych rozczarowań. Trasa którą zapamiętałem była od tej realnej po połowę krótsza. Umysł zapamiętał tylko kluczowe jej fragmenty a te nudne całkowicie wyłączył. Po wejściu na Chyrową wydawało mi się, że kaplica św. Jana z Dukli jest niemal natychmiast, zupełnie nie kojarzyłem, że Iwonicz-Zdrój to inne miasteczko niż te, które zaczęło się zaraz po zbiegnięciu z Cergowej, asfalt do Puław też był jakieś 4x dłuższy niż przed rokiem, a szczytem wszystkiego było 5 km lasu między ostatnim punktem a połoniną, na której łapałem wschód słońca. Czasem lepiej nie znać trasy.
  • Głod
Dobrze zaopatrzone punkty to miał być atut tego biegu i zapewnić mi absolutne bezpieczeństwo. Ale byłem nimi tak zahipnotyzowany, że do Chyrowej praktycznie nie jadłem nic pomiędzy. Podziwiam ludzi, którzy jedzą z zegarkiem: żel / baton / żel / baton i dzięki temu kręcą rewelacyjne wyniki. Wierze im, że maja rację. Ale ja jestem żywieniowym idiotą. W głowie mam destrukcyjne myśli typu: "fajnie jest biec na spalaniu tłuszczowym, jestem na tyle gruby, że mogę biec miesiąc bez jedzenia to schudnę". Kończy się tak, że poranek w Bartnem na 48 km biegu zaliczam nie jedząc nic od kolacji o ... 17-tej poprzedniego dnia. Bo przecież w nocy się nie je, bo się śpi! W drugiej części biegu już podtrzymywałem się batonikami, ale początek miałem żywieniowo naprawdę idiotyczny. Cieszę się przynajmniej, że nauczyłem się regularnie pić.
  • Partnerzy
Partnerzy na trasie to suma doświadczeń, suma mocy i dwie głowy do niepoddawania się. Początek z Dominikiem to 30 km, które po prostu minęło, na spokojnie, tak jak miało. Kolejne samotne 20 km było zdecydowanie najgorszym momentem biegu. Autentycznie myślałem o zejściu. Po prostu mi się nie chciało biec, a meta wydawała się być gdzieś na Kamczatce. Kiedy za Bartnem pogadałem sobie z żoną wszystko wydało się łatwe. To staje się powoli moim podstawowym kołem ratunkowym. Jak mam dość dzwonie do Grażki i dostaję kubeł wody na głowę. Kto jak kto, ale to ONA powinna być żywo zainteresowana tym abym zszedł, poddał się, bo dzięki temu przeżyję i nie zjedzą mnie niedźwiedzie. A zamiast tego dostaję teksty typu: "no weź, naprawdę chcesz zejść? przecież potem będziesz miał doła przez tydzień i będę musiała Cię słuchać". I wtedy uświadamiasz sobie, że ten bieg jest ważny przede wszystkim dla samego siebie. I głupie pomysły uciekają z głowy.

Kiedy na 100 km rozpoczęliśmy wspólne napieranie z Kubą, poczułem, że mając podobne tempo dotrzemy razem do mety i jeżeli ktokolwiek z nas będzie miał chwilowy kryzys - ten drugi zgasi go zanim zaczną rodzić się pierwsze głupie myśli. A kiedy na 120 km w Bacówce w Puławach Górnych spotkałem pół Gdańska śmiałem się szczerym, głupkowatym śmiechem finalnie przepędzając z głowy jakiekolwiek głupie myśli.


Zakończę ten wpis słowami proroka w ustach Devana Vinogorskiego, zeszłorocznego finiszera, który kilka dni przed biegiem przepowiedział mi to wszystko na FB.

Co mogę powiedzieć z pozycji zeszłorocznego finiszera, pół godziny przed limitem (tego od 150 gatunków błota Emotikon wink )... 1. Dwie noce się przeżyje, haluny będzie się fajnie wspominać, a duchy sprzyjają napieraczom. 2. Sam sobie odpowiedziałeś w ostatnim zdaniu. Oprócz oczywistych rzeczy ciepłe rękawice. Swoje zgubiłem pierwszej nocy, uratował mi dupę kumpel wolontariusz (Filip B.) w Chyrowej pożyczając mi swoje. 3. Do ogarnięcia, z tego co Cię czytam to jesteś przygotowany i najważniejsze nie zajechany jak jak byłem rok temu. Jak ja wtedy dałem radę to Ty tym bardziej teraz. 4. Masz prawdę. W zeszłym roku mało kto odpadał przez limit, większość przez błoto i powykręcane stawy. Teraz będzie tego mniej. Ponad 24h spoko wytrzymasz, człowiek nie wie póki się nie sprawdzi. 5. Mówiłem że 2 noce da się wytrzymać. Sam stwierdzisz czy półgodzinna kimka w Puławach Ci pomoże czy nie. 6. Zwierzaki się Ciebie bardziej boją niż Ty ich. P.S. Fajnie piszesz. Napieraj!



"Człowiek nie wie póki się nie sprawdzi"

1 komentarz:

Podobne wpisy