niedziela, 13 września 2015

Bieg o Puchar Decathlonu


Nie zapisałem się na ten bieg. Na pytanie dlaczego odpowiadam, że nie wiem. Ale prawda jest taka, że po prostu unikam ostatnio krótkich, szybkich biegów. Rezultaty pewnie byłyby dalekie od życiówki, a tempo ledwo ledwo poniżej 5min/km. No i bym wszedł w strefę dyskomfortu. A minuta w strefie dyskomfortu jest gorsza niż 50 km w tempie konwersacyjnym.

Bieg o Puchar Decathlonu organizowało Stowarzyszenie Wiszące Ogrody i był to w pewnym sensie "domowy" wyścig Michała. Trasa była dość zróżnicowana, częściowo biegła przez lasy na skraju Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, częściowo dookoła zbiornika Jasień i ścieżkami wzdłuż trasy PKM. Łącznie około 6 kilometrów.

Michał miał ochotę wygrać ten bieg :) Znał każdy kamyczek i korzonek na trasie. Wiedział kiedy dać czadu z górki i gdzie odpocząć przed finiszem. Poza tym biegał nieustannie od 50 dni. Każdego dnia. Był w gazie...

Stasiu także miał ochotę wygrać ten bieg. Stanisław ma tę przewagę nad innymi, że potrafi wyłączyć głowę. Tnie powietrze przed sobą niczym błędny rycerz na wielkim koniu.

Dominik, który wygrał w listopadzie wewnętrzny wyścig o obiad w Gdyni a następnie odniósł sromotną porażkę na Niepokornym Mnichu miał ochotę pokazać obu "fagasom gdzie raki zimują".


Patrząc na numery startowe na ich koszulkach chłopaki ustawili się chyba o 5 rano w kolejce po pakiety. 1, 2 i 3. Ja miałem być ich sekundantem i wozem technicznym w jednej osobie.

Do biegu każdy przygotowywał się w swój własny sposób:

Stanisław gasił pół Gdańska a potem dwie noce nie spał. Bo brak snu przez 2 doby to najlepszy środek dopingowy. Dodatkowo stał spocony w przeciągu i się przeziębił.

Michał świętował 15-lecie swojego ślubu. Zaczął jak na gentlemana przystało w restauracji, ale szybko trafił do miejsc, których rano nazw nie potrafił wymówić. Cud, że nie obudził się w ogródku u sąsiadów z psem na twarzy.

Dominik jeszcze w czwartek był chory i wyłgał się z treningu z nami o 18:00 twierdząc, że spał. Choć w piątek przyłapałem go jak jedzie do pracy. Na miejsce startu pobiegliśmy wspólnie. Takie tam 6 kilometrów rozgrzewki i konwersacji. Rozgrzewka chyba jednak była za słaba, bo nie omieszkał poćwiczyć zumbę przez startem.


Godzina zero zbliżała się nieubłaganie. Kto z trzech mężów zje, a kto ugotuje obiad?


Kilka minut po 14-tej ruszyli. Ja tymczasem udałem się w kompletnie przeciwnym kierunku i ustawiłem się ze słowem dopingu oraz aparatem fotograficznym na 4 kilometrze trasy.


Obserwacja biegu z drugiej strony jest bardzo ciekawym przeżyciem. Z jednej strony dominuje uczucie ulgi, że to nie ja będę się męczył i dusił swoje ciało na własne życzenie przez kolejne kilkadziesiąt minut, ale z drugiej... jest żal. Uczucie pewnej niepełności. Czas biegnie tak samo szybko, o ile nie szybciej. Bo ledwo zdążyłem zarzucić dwa plecaki na plecy (swój i Dominika) i przetruchtać dwa kilometry nad zbiornik Jasień, a już na horyzoncie zobaczyłem pierwszych zawodników. Nie zdążyłem się nawet zastanowić czy w moim kompaktowym canoniku jest opcja "sport". Pierwszych zawodników liczyłem. Chciałem krzyknąć chłopakom coś w stylu "dajesz, dajesz, jesteś 6-ty, ciśnij to będziesz na pudle". Liczyłem ich i liczyłem, zdążyłem się kilka razy pomylić i pogubić. W końcu już nawet nie byłem pewny jaką dziesiątkę liczę a swoich ani widu ani słychu :)

Pierwszy przemknął Stasiu. Chwilę za nim Dominik. A potem... kolejnych kilkudziesięciu zawodników. Trudno - pomyślałem - musiałem jakoś przegapić Michała...


I nagle, po długich minutach oczekiwania ktoś biegnie i zaczyna do mnie z daleka gadać:

-No biegłem sobie pod górkę, niebieskim szlakiem, ale tak się zasapałem, że musiałem się zatrzymać i trochę sobie odpocząć i pooddychać. Biegnę potem dalej z górki i dalej jestem zmęczony więc sobie trochę zwolniłem i tak sobie teraz biegnę.

MICHAŁ!! Myślałem, że Cię zgubiłem, a Ty jesteś swój chłop i nie kłamałeś z tą 15-rocznicą! Tylko czemu biegniesz w czepku?


Zostałem jeszcze na miejscu i porobiłem kilka zdjęć innym biegaczom. Pełna galeria jest tutaj: https://www.facebook.com/media/set/?set=a.730306387081602.1073741833.419609118151332

Po biegu mieliśmy z Dominikiem wrócić z buta do domu, ale... no właśnie, Dominik nie powiedział mi o jednym małym szczególe. Przyjechała po niego Ela i sorry, cześć chłopaki jadę w przeciwnym kierunku  ;) Na szczęście Michał czuł, że jeszcze nie do końca wybiegał kaca i potowarzyszył mi większą część drogi do domu.

A ja, mimo że w biegu udziału nie brałem przebiegłem dziś łącznie 16 km (lecz 4 km bez endo to nie wiem czy liczyć?:))

I jeszcze jedno. Naprawdę zaczynamy się bać Łemko 150 :/

4 komentarze:

  1. Byłem 23. przesadziłeś z tymi dziesiątkami :P a co do Łemko - jak o niej myślę, już mnie ściska w brzuchu. Jakbyśmy się nie bali coś by było nie tak ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzeba jeszcze we wrześniu te 12h wokół stawu zrobić, żeby podbudować morale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja biegnę Kaszubską Poniewierkę, o ile nic niespodziewanego się nie wydarzy :)

      Usuń

Podobne wpisy