piątek, 3 lipca 2015

Test słuchawek - Sennheiser PX 30

Przez lata miałem obawę przed zwykłymi, klasycznymi lekkimi nausznymi słuchawkami. Kojarzyłem je przede wszystkim z epoki lat 80-tych, kiedy tak mniej więcej wyglądały słuchawki do walkmana. Brzmienie bywało bardzo różne, ale można powiedzieć - nie brzmienie było wtedy ważne, a sam fakt posiadania walkmana :)

Ostatnio, kiedy poprosiłem Michała aby podrzucił mi łopatę albo dwie słuchawek ze swojej szuflady do testowania na pierwszej szufli znalazły się tytułowe Sennheiser PX30. Koszt tych słuchawek w sklepach internetowych to około 60-70 PLN.

Czy biega się w nich wygodnie?

Słuchawki na uszy, kabel w telefon i tyle. Nic nie trzeba poprawiać, nic dopasowywać. Tak chciałbym napisać o każdych testowanych słuchawkach. Można powiedzieć, że proste rzeczy nie są wymagające w obsłudze. I tak jest w przypadku tych słuchawek. Kabel idealnie sięga między głową a etui z telefonem zawieszonym na ramieniu. Nie zwisa, ani nie szarpie. Miękkie gąbki dobrze trzymają się na uszach. Dwugodzinny bieg nie wymagał żadnego majstrowania. Nic się nie zsuwało, nic nie cisnęło. I co najważniejsze - to są słuchawki nauszne otwarte - są więc przewiewne. Bieganie przy 25 stopniach w zamkniętych kopułach wymagałoby od czasu do czasu robienia przewiewu, zaś tutaj nic takiego nie jest potrzebne. To jest naprawdę wielki atut.

Jakość brzmienia

Nie oczekiwałem zbyt wiele, a dostałem więcej niż oczekiwałem. Te słuchawki cechuje brzmienie, które jest znakiem rozpoznawczym Sennheisera - dążenie do neutralności, nawet w tanich konstrukcjach. Nic nie jest na siłę uwypuklone. Nic nie jest podbite na siłę. Soprany nie kują uszu, bas nie dudni. Muzyka płynie zwyczajną, spokojną średnicą. Słuchając Hunter - Bjork basy nie wchodziły przez uszy do gardła, co akurat charakteryzuje ten utwór, ale nie można mieć wszystkiego. Dużo bardziej cenię sobie możliwość przesłuchania Minstrel in The Gallery w całości do samego końca z przyjemnością albo wręcz płynięcie przez rozgrzane miejskie chodniki z Manu Chao - Clandestino. Na jednej z niewielu recenzji znalazłem opinię, że to słuchawki do "taniej muzyki" bo mają słabe basy :) Jeżeli wartość muzyki oceniana jest przez fale jakie tworzy w żołądku - to tak, te słuchawki są raczej do taniej ;)

Trwałość

Słuchawki, które dostałem swoje lata mają. Michał powiedział, że lubi je za to, że, że były tanie i może bez strachu wziąć je wszędzie, w deszcz, wichurę, śnieg, grad, cokolwiek. Zamoczą się, to wyschną. Pobrudzą, to się je umyje. Biorąc pod uwagę intensywność ich wcześniejszego używania, to nie zrobiło ono na nich wrażenia. Jedyny dostrzegalny mankament to lekko starta gąbka na rogu. Ale brzmieniowo 100% ok. Kabel na jacku nie trzeszczy.

Podsumowanie

Lekkie słuchawki nauszne są pewnego rodzaju kompromisem. Bo brzmieniowo nie zamkną nas całkowicie w świecie muzyki, nie wygenerują ciszy, w której każdy dźwięk będzie przeznaczony specjalnie dla nas, ale dadzą coś innego. Przyjemność biegania w wysokich temperaturach i przyjemność ze słuchania muzyki w poprawnych warunkach. Czasami pisząc o słuchawkach może się wydawać, że stawiam się w roli bezwzględnego audiofila krytycznie nastawionego do każdego najdrobniejszego mankamentu - ale tak nie jest. Mi zależy na podziale słuchawek na te, które po prostu ranią uszy i lepiej jest biegać w ogóle bez muzyki, oraz te, w których można biegać z przyjemnością. W tych prostych Sennheiserach naprawdę można biegać z przyjemnością.

Tutaj [KLIK] znajdziesz moje inne testy słuchawek do biegania.

2 komentarze:

  1. Ja mam model: Sennheiser PX 30 i w pełni zgadzam się z recenzją.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy byłbym twojej oceny słuchawek typu cresyn CS-CH300, creative ep550. Modele te podaje tylko jako referencję jaki typ słuchawek mam na myśli, czyli nauszne z pałąkiem.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy