wtorek, 21 lipca 2015

Dookoła jeziora Mausz


Jezioro Mausz jest "tym większym" jeziorem w okolicy Sulęczyna. Poprzedniego dnia razem z Kamilem obiegliśmy Węgorzyno, w niedzielny poranek postanowiliśmy przed śniadaniem zrobić klasyczną połówkę.

Kiedyś już pisałem, że w bieganiu dookoła jeziora nie ma dróg na skróty i podejmując wyzwanie człowiek nie musi się zastanawiać nad planowaniem trasy ani dystansu. Założenie jest proste - ma być dookoła i jak najbliżej linii brzegu. Tym razem głowę zaprzątnęła mi jednak jeszcze jedna rzecz - w jakim kierunku je obiec? Do tej pory wybór był tak oczywisty, że nie podlegał wewnętrznej dyskusji. Po prostu kierunek wybierałem intuicyjnie. Tym razem włączyłem do rozgrywki rozum. Na trasie są pełne trzy kilometry idealnie prostego asfaltu. Niemal tak prostego, że jak spojrzysz przed siebie to widzisz zakręt, który jest za 3 km. Czy lepiej jest wziąć go na początku czy zostawić na koniec? Czy po dwóch godzinach biegu będzie on ułatwieniem po przebijaniu się przez busz czy będzie łamać głowę swoją płaskością? To tak jak jedząc obiad - niektórzy najsmaczniejsze kąski zostawiają na koniec, jedząc najpierw wszystko dookoła z talerza. Ale może się zdarzyć i tak, że jest się wtedy już tak najedzonym, że zostawione na koniec frykasy są wciskane do żołądka na siłę.

Zostawiliśmy sobie asfalt na koniec. Nawet nie było większej dyskusji. Zaopatrzeni w plecaczki z 1 litrem wody+izo ruszyliśmy drogą w kierunku Grabowa Parchowskiego. Ośrodki powoli budziły się ze snu. Pierwsze 5 km dzieliliśmy leśną drogę z samochodami, które od czasu do czasu urozmaicały nasz bieg chmurą kurzu. Poranek był ciepły, ale nie tak duszny jak dzień wcześniej. Nie biegliśmy linią jeziora, ale cały czas mieliśmy je w zasięgu wzroku. Po 5 km minęliśmy kościół, w którym trwała poranna msza i postanowiliśmy podążać dalej przy samej wodzie.

Wytrwałości starczyło nam na... 1,5 km. Ścieżki wzdłuż wody nie było. Torowaliśmy ją sami klucząc w wysokiej trawie, omijając prywatne domki czy tnąc las na azymut. Nie było nawet lisa, która wskazałby nam drogę... Oczywiście 50 metrów obok biegła normalna trasa rowerowo-narciarska :) Złamaliśmy się i kolejne 4 km pokonaliśmy jak zwyczajni biegacze, bez przygód.

Południowo-zachodni kraniec jeziora Mausz jest najbardziej dziki. Lodowiec, który tędy szedł zostawił dość spore pofałdowania. Chwilami czułem się jak w górach Harzu. Nie często biegając dookoła jeziora jest szansa zrobić +300m/-300m. Zbiegi robiliśmy "z górki na pazurki" a podejścia wymagały chwilowego przejścia do marszu.

Kiedy w okolicach 12 km trasy ścieżka rowerowo-narciarska zaczęła za bardzo oddalać się od jeziora postanowiliśmy zbliżyć się do niego na własną rękę - czyli tnąc las na azymut. Nie wiem jak Kamil, ale ja miałem z tego spory fun. Tempo z biegowego spadło to tempa zbieracza grzybów i kiedy w końcu wydawało nam się, że już jesteśmy przy jeziorze... wpadliśmy na polanę, gdzie stał samotnie jeden domek typu holenderskiego... a obok w następującej kolejności

  • pozostałości imprezy z poprzedniego dnia
  • wielki pies właściciela
  • właściciel w kowbojskim kapeluszu z wiatrówką w rękach....
OK. Wiatrówka była tylko w mojej wyobraźni, ale zdecydowanie pasowałaby do klimatu tego miejsca. Przepraszającym tonem zapytaliśmy się, "którędy do jeziora?" I całe szczęście, że zapytaliśmy, bo kowboj powiedział nam: "Nie biegnijcie tam, bo tam jest taki... dość groźny pies puszczony luzem i poluje na takich jak Wy

Pokicaliśmy więc jak zające przez trawę w przeciwnym kierunku pokonując po drodze elektrycznego pastucha. Udało się. Po 18 km biegu znaleźliśmy ścieżkę, która potem zamieniła się w drogę wyłożoną płytami, a ostatecznie w prosty jak strzała asfalt. Asfalt zleciał jak smaczny kąsek na obiadowym talerzu, aczkolwiek ponownie w naszych głowach kołatało jedno pytanie: "czym ten smakowity obiad popić?" :)


Podsumowując, to albo ja nie jestem jeszcze dość dobrym traperem i słabo czytam mech na drzewach i google maps w smartfonie, albo po prostu jeziora Mausz nie da rady łatwo obiec w linii brzegu. Można jednak świetnie pokonać je trochę większymi ścieżkami, chwilami dalej od  linii brzegu, w szczególności nie zbaczając z trasy między 5-7 km oraz 12-16 km. 

Obiad popiliśmy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy