niedziela, 22 marca 2015

50 km dookoła Parku Narodowego Bory Tucholskie


Z tą trasą chciałem zmierzyć się już ponad miesiąc temu - w swoje urodziny. Wtedy nie miałem za bardzo mocy ani głowy na taki dystans. Dzisiaj na szczęście za długo nie myślałem. Z jednej strony chciałem pobiec coś dłuższego, aby sprawdzić kilka rozwiązań dietetyczno-technicznych przed kilkoma ultra, które czeka mnie w najbliższym czasie. Z drugiej - jak to mawiają gwiazdy F1 - chciałem się dobrze bawić na torze :)

Rozwiązania techniczno-dietetyczne to:
  • chrzciny boostów
  • pierwsza komunia lekkich słuchawek dokanałowych
  • bierzmowanie kanapek z serem zamiast batoników i żelków na trasie
  • małżeństwo z sałatką z surowych warzyw na śniadanie przed biegiem


Park Narodowy Bory Tucholskie to tylko niewielka część (około 2%) Borów Tucholskich i w przeciwieństwie do tych drugich - da się go obiec za jednym zamachem. Leży na terenie powiatu Chojnickiego i jest częścią Zaborskiego Parku Krajobrazowego. A ja biegam tutaj z tego powodu, że żonę znalazłem w Chojnicach i często tutaj bywam :) W pewnym sensie, znam te rejony na tyle, że mogę tu biegać w ciemno i bez mapy i ciężko by było się mi zgubić. Tak samo jak Michałowi w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, choć żonę znalazł na Zaspie :-) Dominik za to musi jeszcze trochę popracować nad kartografią, bo ostatnio się zgubił pod Krasnopolem, mimo, że z analogicznych powodów nie powinien. Stasiu za to nie zgubi się nigdy i nigdzie bo ma kompas w Fenixie i Motorola Assist, choć wczoraj jego żona szukała go przeze mnie :)


Wybiegłem z Chojnic o 8:30. Najbardziej nudny fragment trasy chciałem mieć jak najszybciej za sobą - dlatego postanowiłem obiec Park odwrotnie do wskazówek zegara. 10 kilometrów biegłem ścieżką rowerową przy ulicy prowadzącej do Brus. Może to głupie, ale mając przed sobą kilka ładnych godzin drogi zastanawiałem się o czym ja tak naprawdę będę myślał przez ten czas? Czy nie będę się nudził sam ze sobą. To praktycznie mój pierwszy dystans w życiu +50 km, który zamierzałem przebiec całkowicie sam, bez chłopaków z Tricity Ultra, czy bez innych biegaczy - jak to ma miejsce na zawodach - zawsze przez jakiś czas się człowiek z kimś zabierze i parę słów zamieni. 

Na 10 kilometrze zobaczyłem tablicę Zaborskiego Parku Krajobrazowego zaś sama ścieżka rowerowo-piesza schowała się delikatnie w głąb lasu. Nie jest to zwyczajna ścieżka, taka miejska, asfaltowa, ale zrobiona z takiego hmmm twardego piasku. Biegnie się po niej świetnie. Z myślenia o tym, o czym będę myślał wyrwała mnie komórka. Zapikało mi, że Agata (Biegowy Świat) opisała o naszym biegu Tricity Ultra - 80 kilometrów dookoła Trójmiasta, który odbędzie się za tydzień. Gęba mi się sama uśmiechała jak czytałem artykuł Agaty a nogi lekko plątały. Aż zupełnie zapomniałem o tym, że jeszcze przed chwilą nie miałem o czym myśleć. 17 kilometr zbliżył się bardzo szybko. 


W miejscowości Męcikał odbijałem w lewo wzdłuż szlaku Brdy. Niebieskim szlakiem miałem biec aż do miejscowości Drzewicz mijając zachodnim brzegiem jezioro Dybrzk i jezioro Łąckie leżące na szlaku Brdy. Wiedząc, że za bardzo nie mogę zbłądzić (jeziora zawsze muszę mieć po prawej stronie) nie przykładałem się do śledzenia oznakowania szlaku. Nauka przyszła bardzo szybko. 


Na środku drogi wyrosła mi brama z siatką. Hmmm. W pierwszym odruchu chciałem się cofnąć i szukać innej drogi, ale... ale może by tak przeskoczyć? Przecież ludzie płacą kupę kasy, aby w środku miasta wziąć udział w biegach typu Runmageddon, a ja mogę mieć to za darmo! Poza tym to tylko jedna przeszkoda... do tego żadnej tabliczki, że jest to teren prywatny, żadnego zakazu wstępu ani info o tym, że wewnątrz żyje Big Foot. 


Przeskoczyłem i pobiegłem dalej. Imaginacja o tym, że tam naprawdę może żyć Wielka Stopa plus reminiscencje z Parku Jurajskiego (który obejrzałem kiedyś na wagarach w kinie Neptun) sprawiła, że lekko przyspieszyłem. Ale po 300 metrach była ... kolejna siatka do przeskoczenia! I zaraz potem jeszcze jedna! I jeszcze jedna! Wow! Jak to mawiają na Runmageddonie - będzie piekło! Na szczęście nic sobie nie porwałem i nic nie piekło. Jednak potulnie wróciłem na niebieski szlak. 

Jezioro Dybrzk
Bez większych perypetii dobiegłem do Drzwicza i stamtąd ścieżką rowerowo-pieszą skierowałem się na Swornegacie. 

Jezioro Łąckie
Do samej wsi nie dobiegłem. W nogach miałem już 30 km i zacząłem szukać skrótów aby dostać się do domu. Odbiłem w las i jeden kilometr biegłem zupełnie bez ścieżek, jedynie na azymut - zupełnie jakbym zbierał grzyby. Używając metody "na grzybiarza" znalazłem się przy jeziorze Karsińskim.

Jezioro Karsińskie
Stąd do mety mojej wycieczki było już mniej niż 20 km. Teoretycznie mogłem umówić się z moją żoną, aby zgarnęła mnie trochę wcześniej, ale kiedy zaproponowała mi to PUBLICZNIE na moim FB to męska duma wygenerowała we mnie takie siły, że o wcześniejszym powrocie nie było mowy. I biegłem tak sobie spokojnie, w środku lasu, kilka razy przed nosem wyskakiwały mi sarny, słuchałem muzyczki i NAGLE zza pleców wyskoczył mi inny biegacz. Trzy kilometry od najbliższej cywilizacji. Nie przywitał się, albo witał się zza pleców, kiedy tego nie słyszałem i szybko zaczął się oddalać. To była jeszcze większa motywacja aby przyspieszyć, niż deklaracja małżonki, że może po po mnie przyjechać samochodem. Trzy kolejne kilometry leciałem jakieś 30-50 metrów za anonimowym biegaczem. Minęliśmy się jeszcze raz tego dnia, choć nie wiem czy był to planowy koniec jego biegu, czy z innych powodów przeszedł do marszu. Jak odwróciłem się kolejne 2 km później - byłem już sam. 

Ostatnie 10 km to ponownie wycieczka wśród cywilizacji. Po prawej jezioro Charzykowskie, mijam kolejno Funkę i Charzykowy. Do domu zostaje mi 5 km. 5 km... pod górkę. Jest już ciężko, biegnę i idę na przemian. Aby się czymś zająć zamiast całych płyt wybieram sobie z playlisty po jednym ulubionym utworze i nie bacząc na spacerowiczów podśpiewuję pod nosem. Muzyka znów mnie ratuje, jak kiedyś na Łemkowynie. 

Wyłączam endomondo po 5 godzinach i 54 minutach (bez pauzowania na kilku przystankach na fotkę czy zjedzenie kanapki) pokonując w tym czasie 50 kilometrów i 320 metrów. Pierwszy trening ultra w tym roku :) 6 godzin używania telefonu w opcji ultra all inclusive czyli z non-stop włączoną transmisją danych, GPS, muzyką, podglądając cały czas mapy, robiąc zdjęcia, czytając artykuł Agaty oraz śledząc finał sezonu skoków i pisząc na FB - rozładowało mi baterię z 95% do 47%


Moje opinie o rozwiązaniach dietetyczno-technicznych

  • Boosty są w porządku. Pierwsze wrażenie na plus. Zrobiłem sobie jednak krwiaka na drugim palcu, lecz wydaje mi się, że to z tego powodu, że przez 10 km nie chciało mi się wysypać kamyczków ze skarpetki. Kiedy wysypałem było już za późno.
  • Słuchawki dokanałowe, które testowałem mają sporo minusów, które chyba jednak przesłaniają ich plusy. Będzie o tym osobny wpis.
  • Na trasie zamiast profesjonalnych batoników lub 10 snickersów jadłem jedynie kanapki z serem. Jak w podstawówce, ale z większym apetytem. Piłem wodę z miodem i cytryną. Nie zanotowałem żadnego zjazdu energetycznego. 
  • Rano przed biegiem zamiast napchać się węglowodanami chciałem sprawdzić co się stanie jak zjem sałatkę z rukoli, pomidora, cebuli, awokado, winogron i jajka na twardo polaną winegretem. Obawy były bezpodstawne. Wszystko się normalnie przetrawiło i nie miałem żadnych problemów.

Na koniec jeszcze playlista:
  1. The Nice - The Thoughts Of Emerlist Davjack
  2. SBB - Ze Słowem Biegnę do Ciebie
  3. Yes - Close To the Edge
  4. Tom McRae - Tom McRae
  5. After Crying - Megalazottak es megszomoritottak
  6. Breakout - Ogień
  7. Prywatny Koncert Życzeń:
    • Morphine - The Saddest Song
    • Metallica - Orin
    • Dream Theater - Pull Me Under
    • King Crimson- Starless
    • Van der Graaf Generator - Cat's Eye - Yellow Fever (Running)
    • Pink Floyd - Comfortably Numb
    • Pink Floyd - The Final Cut


2 komentarze:

  1. Jak można się bać Wielkiej Stopy, jak jeden z jego przedstawicieli biega z Tobą ultra oraz treningi??? :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Na niebieskim szlaku z Drzewicza do Swornychgaci było cos nakrzaczone - jest jakieś domostwo nad jeziorem, w okolicy jez. Płęsno, którego właścicielowi nie podoba się, że w pobliżu jego domu chodzą turyści, i zmienia oznaczenia szlaku. W 2002 roku pomimo, że zostałem ostrzeżony, to i tak nabrałem się na te oszukane oznaczenia:)

    Zazdroszczę Ci tej wycieczki. Znam te tereny z czasów harcerskich:)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy