środa, 30 lipca 2014

Kącik biegowego melomana: Supertramp - Crime of the Century


Półtora tygodnia temu, po słynnej imprezie ultrasów, na której wypite zostało 10 litrów domowego cydru i kilka butelek trunków sklepowych, po której większość z nas wzięła urlop na żądanie, znalazłem na talerzu gramofonowym płytę zespołu Supertramp - Crime of the Century. Nie wiem do dziś czy to ja ją wyciągnąłem z półki czy zrobił to Michał, ale w ramach reminiscencji tejże imprezy zacząłem jej świadomie słuchać na trzeźwo. Pamiętam, że przywiozłem tego winyla razem z 30-toma innymi 15 lat temu ze studenckiej wyprawy do Francji. Każda płyta po 3 franki, a do każdych 10-ciu dodawali 5 gratis. I te 15 lat leżała niemal całkowicie niesłuchana, przeżyła 4 przeprowadzki i dopiero impreza na cześć 50 km dookoła Wdzydz rękami Michała wyciągnęła ją z czeluści niebytu.

środa, 23 lipca 2014

O tym jak nie chciało mi się biegać ale zmusili mnie do 50-tki

Tak. Pierwszy raz po 2 latach biegania poczułem, że zwyczajnie wolno mi doświadczyć uczucia, że biegać mi się nie chce. Są oczywiste wymówki, typu: wakacje, lato, zakup elektrycznego grilla balkonowego, sąsiedzka imprezka za sąsiedzką imprezką. Ale to tylko wymówki. Biegałem w dużo mniej sprzyjających warunkach. Ale teraz postanowiłem, że po prostu nie będzie mi się chciało biegać. Ostatnie półtora miesiąca to praktycznie tydzień w tydzień zawody: Maraton Mazury, 100KM na Hel, HM Żarnowiec, 33km w Kretowinach, Bieg w Skórczu...

Ostatni weekend miał być miarę wolny. Przez chwilę zastanawialiśmy się z chłopakami z TriCity Ultra nad zrobieniem UltraPelplina albo wypadem na Bieg Koguta do Kurzętnika połączonym z półmaratonem w Ostródzie. Stanęło na tym, że zrobimy sobie przyspieszony turystyczny II Cross Maraton Dookoła Jeziora Wdzydze. Rok temu, pod koniec sierpnia pobiegliśmy sobie tę trasę sympatycznie z Michałem w ~4,5h. Planowaliśmy więc wyjechać rano, przebiec w 4h zjeść pizze i wrócić do domów zanim nasze żony się zorientują, że nas nie ma.

Przygotowywałem się do tego biegu kompletnie nic nie robiąc i przez tydzień nie biegając. Michał robił akurat coś dokładnie innego, bo zarzynał się codziennie robiąc dwa treningi dziennie po 10 km w skwarze porannym i popołudniowym. Trochę ciekaw byłem tej konfrontacji zmęczenia materiału vs lenistwa.

Plan rozpoczął się po myśli. Pobudka o 4:30. I to był koniec planu :) Zamiast na 6:00 we Wdzydzach Kiszewskich wylądowaliśmy o 7:00. Ale po drodze trzeba było zaliczyć stację benzynową i kupić kubeczki do cydru :) Mniej więcej także o 7:00 skończyło się dla mnie bieganie a rozpoczęło cierpienie :)

Wdzydze Kiszewskie 7 rano. Ostatnia chwila szczęścia.
Niebieganie przez tydzień to był zły pomysł. Droga, którą rok temu pokonaliśmy w niepełne 5 godzin tym razem zajęła nam ponad 7. Oczywiście włączam w to trzy długie postoje sklepowo-knajpiane, jedno zgubienie się i jedną nieplanowaną zmianę trasy wynikającą z tego, że ośrodek w Borsku ogrodził się wbrew prawu do linii wody i trzeba go okrążać. Zamiast 42 km wyszło nam niemal 50 km w największym skwarze w jakim biegłem. Temperatura autentycznie dochodziła do 30 stopni. I baaaardzo mi się nie chciało biegać. Bardzo bardzo. Powtarzałem sobie wtedy w głowie moje blogowe motto - bieganie dookoła jeziora jest fajne, bo nie ma drogi na skróty, jeżeli pobiegniesz pół drogi - drugie pół musisz wrócić.

6 km przed metą poczuliśmy jednak niebywały magnetyzm pewnego miejsca, w którym odpoczywaliśmy pół godziny.

Reszta była już tylko dopełnieniem niedzieli. Zwyczajnie nie ma o czym pisać :)

Poniższy filmik to wersja całkowicie surowa. Montaż zajął mi 3 minuty. Nie ma muzyki. Bo biegnąc nie było muzyki w mojej głowie. Bez Michała, Jarka i Dominika nie dałbym rady i ściąłbym jezioro wpław. 


Morał: Przetrenowanie zwyciężyło z lenistwem. 

sobota, 12 lipca 2014

VII Bieg Turystyczny Czterech Jezior w Skórczu

Jeżeli ktoś będzie planował urlop na Kociewiu w przyszłym roku, niech nie planuje go w weekend kiedy odbywa się bieg w Skórczu. Chyba, że nie znosi upałów a padający deszcz to najlepsza dla uszu melodia. To już tradycja, że ten bieg odbywa się w całkowitym, albo częściowym deszczu.

12 lipca rozpocząłem od tego, że słynny bloger To Have Or To Run wyciągnął mnie na na parkruna, pod warunkiem, że go zawiozę :) Biorąc pod uwagę poranną porę wykoncypowałem, że skoro może padać deszcz to zaoszczędzę na suchych skarpetkach i pobiegnę w moich Ecco Biomach na gołych nogach. Wystarczy jeden dzień bez żony i mężczyzna zaczyna usprawniać swoje życie. Pomysł genialny, zaoszczędziłem na skarpetkach, ale zdarłem sobie skórę z Achillesa. Czyli pomysł jednak nie-genialny, ale przetestowany.

Po parkrunie rozpocząłem ostatni etap koronkowego procesu wyciągania słynnego blogera na bieg do Skórcza. Udało się. O 14:30 zjawiliśmy się w miasteczku biegowym. Ludzi było znacznie więcej niż przed rokiem. Myślę, że było to spowodowane przynajmniej trzema czynnikami: świetne opinie o poprzednich edycjach biegu, niska opłata startowa (20pln) i bogaty pakiet (koszulka asics, czapeczka i bigos) oraz autobus Akademii Biegania, którym kierował Zwolo i robił sztuczny tłok ;)

Koncepcja harmonii i poprawności vs bieganie

Kiedy uwolnisz umysł od koncepcji harmonii i poprawności, możesz zrobić cokolwiek chcesz. 
Więc, nikt nie mówił mi, co mam robić i nie miałem uprzedzenia co robić. 

fragment okładki A Momentary Lapse Of Reason - Pink Floyd
Powyższy cytat dotyczy koncepcji tworzenia muzyki i padł z ust Giorgio Morodera w genialnym utworze Daft Punk "Giorgio by Moroder" z ich ostatniej płyty, z którą ciągle nie mogę się rozstać. Ma on jednak znaczenie w każdej płaszczyźnie aktywności. 

Chodzi o to, czy bieganie można porównać do stanu umysłu i czy jest ono dla nas raczej koncepcją harmonii, której stajemy się zakładnikiem, czy właśnie uwolnieniem od codziennej poprawności? 

Niedługo miną dwa lata jak rozpocząłem przygodę z bieganiem. Dziwię się, naprawdę podziwiam sam siebie, że zakładałem buty do biegania już ponad 400 razy i przebiegłem ponad 4000 km. Kiedy zaczynałem kompletnie nikt nie mówił mi co mam robić i nie miałem żadnych uprzedzeń co robić. Takie biegania dawało mi największą wolność. Mogłem przebiec tylko jedno kółko jeżeli miałem na to ochotę. Mogłem przebiec i dziesięć. Żadnego planu, żadnych zobowiązań wobec samego siebie, wobec czasu, terminów, dystansów. Kontuzje mnie oszczędzały i oszczędzają do dzisiaj, choć nie powinny biorąc pod uwagę wagę z jakiej startowałem. Urodzeni Biegacze i  Jedz i Biegaj dodały mi kolejnych skrzydeł. Bieganie 42 km całkowicie bez planu, z 9 pln w kieszeni, przebudzony o 5 rano po imprezie, wymykało się od jakiejkolwiek koncepcji harmonii i poprawności. 

środa, 9 lipca 2014

Lew, czarownica i stara szafa, czyli bieg dookoła jeziora Narie

Temperatura dochodziła do 29 stopni. Sekundę wcześniej wychyliłem aluminiowy kubek pełen najzimniejszej na świecie wody wystawionej przez gospodarzy przed dom. Ocknąłem się i biegnąc dalej nie byłem w stanie przypomnieć sobie ostatniej pół godziny. Biegłem i to było najważniejsze.

Rzadko zdarza się w Polsce taki weekend, że całe wieczory można w pełnym komforcie spędzić na zewnątrz w krótkim rękawie. Taki wieczór był dzień wcześniej. Ale teraz było kilka minut przed południem następnego dnia a ja właśnie pokonywałwm kolejny kilometr biegu dookoła jeziora Narie. Chwilę wcześniej biegłem po asfalcie, gdzie można było schować sie w cieniu warmińskich drzew. Czułem się świetnie. Do tej pory biegliśmy razem z Kamilem, dla którego był to pierwszy bieg powyżej 25 km (gratulacje!) Pamiętam, że uciąłem sobie miłą pogawędkę z mijanym biegaczem na temat biegania rozumem i sercem. Na 10 km zastanawiałem się nad sensem biegania zawodów. Bo gdyby nie to, że to zawody, po 10 km z uśmiechem dobrze wykonanego treningu skreciłbym do najbliższego sklepu po zimne piwo. Jeszcze wcześniej, na pierwszym kilometrze przybijałem piątki swoim dzieciakom i całej ekipie z Iławy, z którą spędzaliśmy weekend w Kretowinach. Rano odbierałem z Kamilem pakiety, piliśmy izo i jedliśmy drożdżówki z kretowińskiego spożywczaka. Cofając się jeszcze kilka godzin - byłem mistrzem grilla i ekspertem od sprawiedliwego rozlewania whisky. Ale najważniejsza myśl pochodziła sprzed trzech tygodni, kiedy biegnąc Maraton Mazury przy idealnej pogodzie i raczej łatwej trasie i mimo krótszego wieczoru dopadł mnie taki kryzys, że bieg zamieniał się od 30 km w marszobieg...