niedziela, 7 grudnia 2014

Bieg Morsa - czyli tradycyjny pomysł na niedzielny poranek


Nigdy, nigdy, nigdy nie zmusiłbym się do wstania w taką ciemnicę, w niedzielę, o 6:20 rano, gdyby nie... honor. Dzień wcześniej umówiłem się z Dominikiem, ośmielony mieszanką soku z buraka, piwa i nalewek na bimbrze. Umówiliśmy się punkt 7:00 pod blokiem a potem lecimy się wykąpać. Miałbym zrezygnować z biegania tylko dlatego, że mi się nie chce? Zostawię sobie tę możliwość na inną okazję...

Punkt 7:00 lecieliśmy już doskonale znaną ścieżką w kierunku Brzeźna. Chociaż ja raczej myślałem wyłącznie o przystanku na 9 kilometrze na Lotosie i dużej czarnej kawie z cukrem. Biegłem bez śniadania i zastanawiałem się czy starczy mi energii na blisko 30 km bez jedzenia. Ostatnie kilometry przed Lotosem pędziłem już tempem bliskim 5:00/km. Wreeeeeszcie!! "Ale pyszna kawa!"



W tym momencie muszę dodać, że podczas porannego krzątania szukając rzeczy do ubrania nie chciałem zbytnio hałasować, więc nawet zrezygnowałem z odpięcia numeru startowego sprzed tygodnia. Biegłem więc przez pół Gdańska jak idiota z numerem i napisem Rekord Guinessa.
Pomyślałem nawet, że może ktoś zapyta się czemu biegam z numerem i opiszę historię Pana Rysia z Wituni. I tak się stało! Dolecieliśmy do Brzeźna i trafiliśmy na ubierającą się grupkę morsów, z których kilku było wyraźnie zainteresowanych czemu biegam z numerem. Sprzedałem więc historię 366 maratonów w 366 dni. Misja się udała :)

Przyznam szczerze, że mimo posiadania w plecaku ręcznika i gaci na przebranie - nie miałem zamiaru się kąpać. Bardziej chciałem nagrać Dominika. Ale kiedy zamieniłem kilka słów z napotkanymi morsami... jakoś głupio by mi było, że przybiegł koleś z napisem "Rekord Guisessa - 366 maratonów" i nawet nóżki nie zamoczył.

Z wskakiwaniem do wody zimą jest tak, że kompletnie nie wolno się nad tym zastanawiać. Nie może być ani sekundy zawahania. Po prostu robisz to - wskakujesz do wody. Nie myślisz o niczym. Rozebrałem się więc i wskoczyłem. Jak zwykle bezmyślnie :) Dominik zachęcał mnie abym został jak on pełną minutę po szyję w wodzie, ale 20 sekund pływania żabką mi całkowicie wystarczyło. Najtrudniejsza jednak - jak zwykle - była technika ubierania się. Skakanie na jednej nodze w wodzie po kostkę i zakładanie na drugą stopę skarpety a potem leginsów i wreszcie butów zajmuje naprawdę kilkanaście minut.

Hetfield zamknął oczy a ja muszę iść do fryzjera i znów się ogolić. 

Do domu wróciliśmy trochę inną trasą. Za starym stadionem Lechii pokierowaliśmy się do Kartuskiej na azymut przez co znów przebiegłem ścieżkami przez miejsca, w których byłem pierwszy raz w życiu. Łącznie z kąpielą (25 minut) i postojem na Lotosie (10 minut) cała wyprawa w trakcie której pokonaliśmy 27 km - zajęła nam 3 godziny i 25 minut.

Idealny timing aby rodzina nie zorientowała się, że mnie nie było :)

1 komentarz:

  1. Aaaale fun!
    Może dlatego, że właściwie wszystko, co związane z wodą kojarzy mi się ze Szwecją, ale wszystkie opowieści o kąpaniu się w lodowatej wodzie są takie cool, że aż się w głowie nie mieści!

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy