czwartek, 18 września 2014

Jedz, biegaj i chudnij

Niech nikogo nie zmyli trawestacja tytułu kultowej książki Scotta Jurka w tytule wpisu. Nie jest to recenzja tej pozycji. Natomiast zdecydowanie będzie to wpis o jedzeniu i chudnięciu z bieganiem w tle. A dokładniej wpis o zmaganiu z jedzeniem w kontekście biegania.

Dlaczego zacząłem  biegać opisałem w moim pierwszym wpisie na blogu. Historia jakich tysiące. Byłem gruby i zacząłem bardzo martwić się o swoje zdrowie. Tak rozpoczyna przygodę z bieganiem chyba co drugi, o ile nie zdecydowania większość trzydziestolatków. Bieganie wybrałem dlatego, bo jest najprostsze, nie wymaga zorganizowania boiska i grupy kolegów, nie trzeba nigdzie jechać, wystarczy wyjść z domu. Nic innego nie ma takiej proporcji czasu poświęconego na aktywność do czasu "okołoaktywnościowego".




Ja z lewej ważę 129,7 kg. Tak wyglądałem tuż przed dniem kiedy zacząłem biegać. Z perspektywy czasu początki były bardzo łatwe. Efekty były szybkie przez co motywacja nie schodziła z poziomu maksymalnego. Efekty: czyli coraz dłuższe dystanse, coraz lepsze czasy i coraz mniej na wadze. Na początku jadłem tak samo jak wtedy kiedy nie biegałem. Było to fajne, bo nie zmieniając nawyków - chudłem. Ale z czasem takie normalne, czyli różnorodne - ale obfite jedzenie zaczęło mi przeszkadzać. Po niektórych potrawach byłem w stanie biegać niemal natychmiast i czułem jak dodają mi energii, zaś inne mi ją odbierały i nie było szans aby w ciągu kilku godzin po obiedzie zaliczyć przyjemny bieg. Organizm sam zaczął domagać się czegoś innego, lżejszego. Mniej wiecej w tym samym czasie w moje ręce trafiła wspomniana wcześniej książka - Jedz i Biegaj Scotta Jurka - książka o ultrabieganiu z ultraweganizmem w tle. Czytałem ją 10 dni jedząc w tym czasie wyłącznie jedzenie polecane przez Jurka. Chyba robiłem to źle, na żywioł, bez odpowiedniego przygotowania. Na początku czułem się cudownie, ale po 10 dniach, akurat na koncercie Dead Can Dance w Operze Leśnej poczułem jak bez przyczyny zaczęła lecieć mi krew z nosa... Po koncercie pojechałem na kebaba :)

Ja z prawej ważę 30 kg mniej. To zdjęcie zrobione pod wieczór w Starym Folwarku, kilka godzin po tym jak przebiegłem pierwszy oficjalny maraton w życiu. Ale kolejny rok to nie było już takie tempo jak do tej pory. Biegałem co prawda dłużej i szybciej, ale waga nie ruszyła się już znacznie. Co prawda zobaczyłem na wadze 92 kg, ale to było najwięcej ile udało się wycisnąć. Co więcej, po wakacjach 2014 waga niebezpiecznie poszła kilka kilogramów w górę.


Patrząc na kilometraż od sierpnia 2013 do sierpnia 2014 nie wygląda on źle. Prawie 2800 km, co daje około 50 km tygodniowo. Usłyszałem kiedyś, że biegając przynajmniej 30 km tygodniowo nie ma opcji aby przytyć. Trochę mnie to uspokajało, bo w końcu robię 50 km więc nie ma opcji, nie przytyje :)

Co najważniejsze - nie objadałem się, nie zapychałem śmieciami, nie sięgałem nerwowo po batoniki. Oczywiście czasami tak, zdarzało się, ale absolutnie KFC czy Macdonald nie były nawykiem. Prowadziłem dietę bogatą w warzywa i ziarna. Zwracałem uwagę na jakość, czytałem skład produktów. Co prawda nie liczyłem kalorii, ale nie mieściło mi się w głowie dlaczego jedząc rozsądnie i biegając po 50 km na tydzień mam dodatni bilans na wadze.

Tydzień temu trafiły do mojej głowy dwa zdania:

1. U mężczyzn przed 40-tką chcących zrzucić wagę 70% to dieta a 30% ruch. Powiedziała to pewna Pani dietetyk, wiec rozumiem jej punkt widzenia, ale... może ma rację?

2. Po prostu spisuj to co jesz i mi wysyłaj a sam zobaczysz co jest nie tak, a jak nie zobaczysz, to ja Ci powiem. Tak powiedział Dominik, z którym często biegamy i jemy. Z tym, że on ma "wagę startową biegacza", a ja wciąż "wagę treningową joggera" :)

Podjąłem więc wyzwanie. Głównie sam przed sobą. Powiem od razu - nie zdawałem sobie sprawy jakim trikiem psychologicznym jest spisywanie tego co jem. Mimo, iż sam core żywieniowy się zbytnio nie zmienił, to jednak mocno poczułem tzw. kaganiec dokładkowy. Świadomość notowania każdego kęsa sprawił, że straciłem całkowicie pewność, czy ja jem tak zawsze, czy tylko dlatego, że muszę to spisać?

DZIEŃ 1

5 km biegu


  • 7:30 śniadanie, miseczka botwinki z wczoraj z łyżką kruszonej fety + resztka cukinii z makaronem z przedwczoraj
  • 9:00 kawa bez mleka i bez cukru. Taką pije zawsze.
  • 12:00 jedna tortilla samorobna z papryką i kukurydzą 
  • 14:00 jabłko
  • 17:30 druga tortilla
  • 19:30 trzy połówki bułki kukurydzianej samorobnej z mozzarellą i pomidorem, na zdjęciu 6 ale ja wciągnałem 3 + jedna z dżemem
  • 22:00 garść paluszków i duża szklanka cydru

DZIEŃ 2

6 km biegu



  • 7:00 śniadanie: sałatka z jajkiem, sałatą, kukurydzą, pomidorem, bardzo małym kawałkiem fety. 
  • 8:30 ćwierć naleśnika z czekoladą niedojedzonego przez dzieciaki.
  • 9:00 kawa
  • 11:00 herbata owocowa
  • 12:00 zupa paprykowa z grzanką.
  • 16:45 obiad, sałatka ze świeżych warzyw + puree
  • 18:00 jedno ciasteczko na wagę - tzw. poduszka z serem z piekarni.
  • 20:00 kanapka z chlebem razowym z serem i pomidorem.

DZIEŃ 3

5 km biegu

  • 7:45 śniadanie, bułka biała, jajecznica z 1 jajka i dwóch łyżek twarogu, pomidor.
  • 8:30 jeszcze pół bułki z pomidorem i serem topionym
  • 10:00 kawa
  • 13:00 podwójna bułka z kefirem. Moje częste awaryjne jedzenie w pracy.
  • 17:00 trzy połówki bułki z serem topionym i pomidorem. Nie wytrzymałem przed obiadem i obiad zrobiłem na kolacje
  • 18:30 obiad na kolacje: kotleciki sojowe z paczki, kasza gryczana, surówka z kapusty i jabłka.
  • 18:40 dwa kotleciki ekstra. 


DZIEŃ 4

25 km biegu (przed Westerplatte)
  • 6:45 bułka z twarogiem i pomidorem + 1 ciastko
  • 8:00-10:00 w trakcie biegu żelek, ciastko, czekolada, izo i woda
  • 10:30 piwo
  • 11:30 małe piwo snickers i ciastko ze szpinakiem
  • 14:00 1 duży talerz pomidorowo/paprykowej ze śmietaną, makaronem i serem
  • 16:00 dwie kromki chleba z serem i pomidorem
  • 19:00 dwie kromki chleba z twarogiem i pomidorem 

DZIEN 5

10 km biegu
  • 7:30 zwykła bułka pszenna na sucho w samochodzie, z braku laku i z potrzeby szybkiego wyjścia z domu
  • 9:30 biedronkowa bułka francuska z grzybami
  • 12:00 drożdżówka z serem + zestaw surówek (kalafior surowy, marchewka, kapusta)
  • 15:00 duży talerz zupy paprykowej  - robiłem sam, z ziemniaczkami w zupie i śmietaną
  • 15:15 2 małe ciastka czekoladowe, wielkości rafaello
  • 16:00 1 ciastko jw.
  • 18:00 1 ciastko jw.
  • 20:00 mała papryczka z fetą - taka z biedronki z przystawek w oleju + ćwierć bułki

DZIEŃ 6 

0 km biegu
  • 7:30 śniadanie ćwierć bagietki z oliwą, mozzarellą i papryką
  • 9:30 puszka tigera i pączek.
  • 12:00 jagodzianka + kawa
  • 14:00 jabłko
  • 17:30 obiad: fasola z sosem pomidorowym i ryżem oraz papryka ogórek i awokado.
  • 17:40 Kawałek bagietki z oliwą. 

DZIEŃ 7 

0 km biegu
 
  • 8:30 kawa i zero podjadania w wirze pracy.
  • 13:00 obiad wegański w Greenwayu. Byłem po nim pełny jak beczka.
  • 17:00 talerz barszczu (wege, z buraczkami i fasolą i ziemniakami)
  • 17:15 sałatka z pomidorów, sałaty i cebuli. Bez pieczywa. 
  • 18:15 1 małe ciasteczko czekoladowe
  • 20:15 trzy kanapki. Dwie pierwsze z masłem i pomidorem, trzecia z twarogiem. 

Podsumowując własne zapiski, widzę, że jednak nie jem regularnych 5 posiłków dziennie. Są natomiast sprzeczne teorie co do tego czy to ma sens czy nie. Podobno Aborygeni jedzą tylko raz dziennie. Dodatkowo nie napisałem wiele o piciu. Ja nie piję regularnie wody z butelki, bo całe życie piłem z kranu i tak robię do dziś. Woda w kranie nie jest niczym gorsza niż ta z butelki, natomiast trudno mi się przelicza łyki na litry. Nie dopisywałem też cydru, wina, piwa i whisky :)

Jak we wstępnej analizie napisał mi Dominik, jeżeli taka dieta nie przyniesie rezultatu przy równoczesnym treningu biegowym to on chyba ... zacznie wierzyć w genetykę :) Ja w genetykę raczej nie wierzę, grube dzieci po grubych rodzicach są takie nie przez genetykę, a przez nawyki.

Dieta polegająca tylko i wyłącznie na zapisywaniu tego co jesz ma sens, w tydzień zrzuciłem 2 kg. Jednak 2 kg dla kogoś w okolicach setki, to wynik z pogranicza błędu statystycznego. Zobaczymy, jaka będzie tendencja w ciągu 1 miesiąca.

Jeżeli ktoś, kto czyta mojego bloga ma pewne przemyślenia, punkt widzenia, własne doświadczenia, które pomogą mi osiągnąć w ciągu roku "wagę startową" i co więcej, utrzymać ją na kolejne lata - będę wdzięczny za komentarze.


3 komentarze:

  1. Dalej będę gadał swoje. Odstaw w końcu nabiał mleczny i pszenicę, a następnie przeproś Staszka, że go nie posłuchałeś wcześniej... BTW graty za odwagę za publikację zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak wyżej.proponuje zapoznać się z dietą paleo.wegetariańska dieta jest powodem wolnego spadku masy.prawdopodobnie przyczynia się do jej wzrostu i tylko dzięki drugiemu bieganiu następował do tej pory spadek masy.na diecie paleo waga powinna spadać nawet przy dużo mniejszym wysiłku niż 50 km tygodniowo.swoją droga takie dystanse tygodniowo nie są wcale zdrowe.warto poświęcić więcej czasu na trening siłowy.zwiększenie masy mięśniowej jest bardzo korzystne przy zrzucanie tłuszczu. proponuje tez więcej interwalow zamiast długiego biegania jednostajnym tempem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interwaly wiem. Czyta sie o tym w każdym poradniku i to czuć tez po treningu. Interwaly dają kopa aby biegac szybciej. Co do diety paleo, mam mocno mieszane uczucia. Ona w rożnych formach pojawiała sie juz wcześniej. Czymś podobnym jest chyba dieta białkowa. 15 lat temu zaekperymentowała na mnie tę dietę moja ex. Po tygodniu kazała mi z niej zrezygnować bo efekty były fatalne. Ja mam grupę krwii A. Jestem "rolnikiem". Choć nie wierzę w dietę zgodną z grupami krwii to plony ziemi daja po prostu lekkość biegania. Ale nie jestem tez wege. Jestem wege od września do grudnia co roku. A w styczniu decyduję co dalej, ale bez napinki.

      Usuń

Podobne wpisy