niedziela, 11 maja 2014

Bieg Europejski Gdynia 2014


W tym roku na pewno nie złożę całego żaglowca. Opuściłem bieg urodzinowy. Ale nie żałuję, bo biegłem tego dnia w kolebce Parkrunów - w Bushy Park. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy na pewno biec w Gdyni, bo jest to zdecydowanie ogromny bieg miejski (oczywiście jak na nasze warunki, ale z tego co pamiętam, jest to impreza TOP10 w skali biegów w Polsce). I na pewno będzie tłok, bo podobna liczba osób w Biegu Niepodległości pół roku wcześniej robiła już pewien problem. Nie mam tutaj na myśli problemów związanych z ustawianiem się w nie swoich strefach i koniecznością slalomu przez pierwsze kilometry. Wbrew pozorom jakoś szczególnie się tym nie przejmuję - po prostu tak bywa, i slalom jest wpisany w charakter takiego biegu. Większym problemem jest to, że tak duży bieg traci swoją familijność. Jeszcze rok temu kiedy biegło 3 tysiące osób udało się spędzić chwile przed i po w miarę komfortowo z żoną i dziećmi, dało radę odszukać się przy mecie i pomachać im do aparatu na finiszu. Pół roku temu było już słabo pod tym względem. Ale ok, taki urok tych biegów. Nie spodziewam się przecież cudów. 6 tysięcy biegaczy musi zrobić tłum. Z rodziną z przyjemnością będę jeździł na biegi typu Dzielnice Biegają czy Kaszuby Biegają. Do Gdyni wybrałem się jednak po kawalersku.


Na pytanie czy w ogóle biec w Gdyni odpowiedziałem sobie bardzo szybko. TAK. Chociażby z tego powodu, że dokładnie rok temu, tutaj właśnie odważyłem się pobiec swój pierwszy oficjalny start. Przyczołgałem się w ogonie stawki ale pierwszy medal był i jest bezcenny.  Mój pierwszy zanotowany czas na 10 km wyniósł w maju 2013 roku: 56 minut i 19 sekund. Ile jestem w stanie poprawić się przez rok biegania?
 
Nie przygotowywałem się do tego biegu jakoś specjalnie. W ogóle przygotowywanie się jakichkolwiek krótkich biegów jest dla mnie trochę stratą czasu i mocy obliczeniowej. To są takie biegi, które się biega ot tak po prostu. Przygotowywanie się do biegu aktualnie oznacza dla mnie raczej śledzenie trasy na google maps i sprawdzanie czy o 4 nad ranem będzie w danej wiosce otwarta stacja benzynowa aby uzupełnić płyny. Taki bieg jak Gdynia to nic innego jak przetestowanie swojej aktualnej prędkości treningowej w większej grupie. Nie oznacza to jednak, że bieg traktowałem wyłącznie dla funu. Miałem nawet chęć złamać 45 minut, ale chyba przekreśliłem sobie te szanse robiąc rano dwa parkruny szybciej niż powinienem.

Ponieważ pakiety mieliśmy już odebrane, nie musieliśmy się specjalnie spieszyć na bieg. Na spokojnie z Jarkiem i Kamilem zaparkowaliśmy 2 km od linii startu i rozgrzewkowym truchtem pobiegliśmy na Skwer Kościuszki. Do startu zostało kilkanaście minut. Pokręciliśmy się kilka minut i trzeba już było ustawiać się w strefach startowych. Nie było z tym problemu. Błyskawica huknęła z armaty i już minutę później przekraczaliśmy start. Pierwsze 2 kilometry to tradycyjny slalom, ale na takich biegach tak musi być. Nie będę narzekał, że wszyscy powinni się perfekcyjnie tak ustawić względem swoich możliwości, aby w ogóle nikt nikogo nie wyprzedzał, tylko własnym tempem biegł do mety. To jest po prostu niemożliwe. Na trzecim kilometrze niebo zrobiło się sino-granatowe i dosłownie przez 15 sekund spadł na nas grad. Ktoś krzyknął: "Sorry, taki mamy klimat". Wydawało się, że będzie to legendarny bieg w gradzie i ulewie, ale po 15 sekundach niebo całkowicie ucichło. Kolejne trzy kilometry trzymałem tempo 4:45 nie wychodząc ani na chwilę poza strefę komfortu. Na szóstym, kiedy rozpoczął się podbieg ulicą Świętojańską pomyślałem, że to dobry moment aby jednak podkręcić trochę tempo i zrobić coś więcej niż 48 minut. W tym momencie pojawił się obok mnie Dominik. SZOK! Dominik, który miał łamać 39 minut. Wyjaśnił mi szybko, że łamać dziś niczego nie zamierza bo biegnie z niedoleczoną kontuzją, poza tym szukał nas przy balonach Radia Gdańsk i źle skalkulował czas (ciężko to zrobić bez zegarka) kiedy zaskoczyła go Błyskawica. Biegł więc z samego końca wyprzedzając wszystkich po kolei i na końcu Świętojańskiej dopadł w końcu mnie i zapytał: "pomóc ci złamać 45?". Raczej wiedziałem, że w tym momencie to już niemożliwe, ale przynajmniej zmotywował mnie do podkręcenia tempa i ostatnie 3 kilometry polecieliśmy razem na 4:15-4:20 min/km. Takie tempo sprawiło, że ze strefy komfortu wyszedłem jakieś 500-700 metrów przed metą. Co by było gdybym przyspieszył szybciej? Co by było gdybym nie biegł rano parkrunów? Kompletnie mnie to nie interesuje :)

Pobiegłem w czasie 46:44 i pobiegłem na luzie. Może bym złamał 45 minut, może nie. Okazji do sprawdzenia będzie wiele. Najbardziej cieszy mnie to, że pobiegłem blisko 10 minut szybciej niż przed rokiem. Życiówkę złamałem także o kilka sekund. Na Biegu Świętojańskim zjawię się także, ale raczej to będzie mój najwolniejszy Gdyński bieg ever, bo będzie to element większej ultra-całości. Planujemy wraz z ekipą TricityUltra.pl skorzystać z najkrótszej nocy w roku i wpleść ten bieg w układankę poszukiwania kwiatu paproci bez zmrużenia oka i z trzycyfrowym wynikiem na finiszu.





1 komentarz:

  1. "Planujemy wraz z ekipą TricityUltra.pl skorzystać z najkrótszej nocy w roku i wpleść ten bieg w układankę poszukiwania kwiatu paproci bez zmrużenia oka i z trzycyfrowym wynikiem na finiszu." po przeczytaniu tak pięknego zdania, aż nie mogę się doczekać 21:P

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy