piątek, 7 marca 2014

Bieganie po 4 piwach

Znajdywanie czasu na bieganie, takie regularne bieganie, po pięć-sześć razy w tygodniu to ciągłe szukanie sposobu. Dużo łatwiej byłoby znaleźć wymówki, ale chodzi o to aby biegać, a  nie nie-biegać. Balansowanie pomiędzy domem, pracą, dziećmi, snem, innymi codziennymi aktywnościami to nieustanna gra w tetris, układanie tych klocków tak aby pasowały idealnie i jak najmniej było między nimi niewykorzystanej przestrzeni.
Jarek z Dominikiem w odwiedzinach u mnie w robocie


Kilka tygodni temu wpadłem na to, aby biegać z pracy. Tradycyjne 20 minut samochodem zmieniłem na godzinę biegu. Jestem więc 20 minut do przodu, a przy okazji ciężko znaleźć lepszą motywację do biegu niż konieczność dotarcia do domu.

Wczoraj natomiast zaskoczyło mnie w mojej poukładanej codzienności spotkanie z ekipą z liceum, w knajpie na starówce, taki tradycyjny cokwartalny wyskok na kilka piw. A miałem iść pobiegać wieczorem...


Do Starówki mam 8 km. Bijąc się z myślami, czy to w ogóle ma sens spakowałem do plecaka normalne ubranie, wskoczyłem w czarne kalenji (bałem się, że w żółtych ecco mnie nie wpuszczą do knajpy :)) i wybiegłem. Droga była fajna, z górki i na trzeźwo. Po 40 minutach byłem na miejscu. Kumple z LO pamiętając jak wyglądałem 2 lata temu wciąż nie do końca mnie rozpoznają. Ochlapałem i przebrałem się w toalecie i szczęśliwy z powodu połączenia dotarcia do centrum i zaplanowanego treningu rozpocząłem konsumpcję. Belgijskie piwa z kija to coś nietypowego w gdańskich knajpach, albo ja po prostu tak rzadko je odwiedzam, że oderwałem się od rzeczywistości. W każdym razie, nie skończyło się na jednym, ani nie skończyło się na trzech.

Według pierwotnego planu miałem do domu wrócić taksówką. Jak człowiek. Jednak co robi biegacz po pijaku? Czuje się królem maratonu! O północy ponownie wskoczyłem w biegowe ciuszki i ruszyłem pod górkę do domu. Jak biegłem, którędy i jakim tempem na szczęście mogę prześledzić z tracka na endo. W trakcie biegu miałem tysiące myśli, i to raczej z tych gorszych, bo biegło się ciężko. Nawet trzymałem tempo, które średni wyszło 5:44 min / km co biorąc pod uwagę mój stan i trasę pod górkę byłoby niezłe nawet i na trzeźwo. Pocieszałem się tym, że po takim wysiłku na pewno szybciej spalę alkohol i obudzę się świeży jak bułeczka. Nic z tego. Obudziłem się z bólem głowy jak zawsze po 4 piwach w knajpie. Może była to i ciekawa przygoda, ale raczej nie do powtarzania zbyt często.

Za to dziś w pracy odwiedzili mnie Jarek z Dominikiem w trakcie ich 24 kilometrowej przebieżki.. (zdjecie powyżej). Ech... oddałbym wczorajsze pijackie 2x8 km aby dziś pobiegać sobie w dzień... Niestety, tetris by się nie zgadzał.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy