piątek, 24 stycznia 2014

Przeczytać i nie umrzeć

Wszystko wskazuje na to, że właśnie zaliczam swój pierwszy tydzień od roku kiedy nie przebiegnę ani jednego kilometra. I na nieszczęście akurat w takim tygodniu kiedy mam niebywale dużo czasu (jak na męża, ojca i przede wszystkim pracownika samozatrudnionego). Niestety jakaś mało istotna bakteria przywleczona przez dzieci z przedszkola, o której zapomniały w ciągu dwóch dni - u mnie sieje zniszczenie. Trudno. Przynajmniej sobie poczytam. 

Ale... jest jedno ale. Każdy biegacz bardzo nie lubi nie osiągać założonych celów. Nie po to szlifujemy charaktery biegając po kałużach i błocie, w wichurach i śnieżycach aby przerywać bieg w połowie. Tak samo jest z książkami. Nie potrafię nie przeczytać do końca rozpoczętej książki. Tym bardziej kiedy 70% dystansu mam już za sobą...

Ale pora powiedzieć prawdę. Biec albo Umrzeć Kiliana Jorneta jest meeeega nudne. Ta książka to dziennik emocji harcerza, który kocha biegać po górach pisany po niezłym kwasie. A jest to przecież historia człowieka, którego biografia - patrząc tylko na fakty - mogłaby stanowić podstawę do wciągającej opowieści. Ale Kilian w tym przypadku miał złych doradców. Nikt nie powiedział mu, że tworzy gniota, którego nie da się czytać. Kilian - albo zatrudnij pisarza, albo zmień dilera. 

Na początku miałem nadzieję, że książka rozkręci się jak Bez Ograniczeń Chrissie Wellington, która także trochę przynudzała na początku, ale po 50 stronach resztę czytało się jednym tchem. Nie liczyłem także, że dostanę kolejny Da Vinci Code biegania - arcydzieło: Urodzonych Biegaczy. Oczekiwałem jednak, że będzie to ciekawy dokument podobny do historii Deana Karnazesa, Scotta Jurka czy Richa Rolla. Ale nie jest. Nie wierzę, że na ostatnich kilkudziesięciu stronach coś jeszcze się zmieni. Odkładam ją na półkę. Może kiedyś, kiedy będzie trapić mnie bezsenność wrócę do niej. Teraz czas na 14 minut Alberto Salazara.

3 komentarze:

  1. Uśmiałem się setnie. Na takie książki mam specjalne miejsce na koszu do prania, schodzi średnio pół strony na posiedzenie. Podobno szkoda życia na kiepskie książki, z drugiej strony ktoś zauważył, że czasem warto przeczytać całą dla jednego zdania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytając doszedłem do wniosku, że problem jest taki, że Kilian chyba napisał tę książkę sam. A wiadomo, że nie każdy kto dobrze biega musi dobrze pisać. Scott, Rich czy Dean nie koniecznie muszą umieć dobrze pisać, ale są przesiąknięci amerykańską filozofią i amerykańską przedsiębiorczością. Mają świadomość, że do pisania książek zatrudnia się pisarzy. I dzięki temu my jesteśmy w stanie z ciekawością przeczytać o ich życiu. Kilian jest Katalończykiem. Nie wie, że do pisania książek zatrudnia się fachowca :) I mimo, że w bieganiu bije nawet samego Jurka (piszę to na podstawie czasu na Western States 100, Killian biegł chyba tylko raz, ale czas zrobił lepszy niż Scott ever) to nie jest w stanie tego sprzedać.

      Jakbyś miał... potrzebę uzupełnić kosz na pranie, to służę.

      A może dajmy ją Staszkowi, jest młody, ma więcej czasu niż my. Niech przeczyta całą i powie czy warto cisnąć do końca.

      Usuń
    2. Do dziś książki mi nie dali:(

      Usuń

Podobne wpisy