sobota, 30 listopada 2013

Parkrun #96 i mój prywatny rekord świata

fot. screenshot z filmu by Paweł Hojnowski

Wczoraj wieczorem rozpuściłem wici, że jeżeli już nic więcej nie wypiję to będę mógł jechać na parkrun i proponuję transport. Oczywiście odpowiedzi dostałem w stylu "jedziesz przez Miłomłyn?" albo "jestem w pracy do 8 rano" ale zanim je dostałem poczułem taką odpowiedzialność, że przestałem pić, przeszedłem się dookoła bloku, wróciłem i położyłem się spać.

Rano obudziłem się trzeźwy, rześki i pełen mocy. Założyłem moje startowe ecco racery i podpisałem ustną umowę sam ze sobą mówiąc do żony: "jadę po rekord". Taka autopsychologia naprawdę działa. Niektórzy aby podkreślić umowę zawartą samemu ze sobą po prostu ją zapisują na kartce. Ale kartka może się zgubić. Żona nie zapomina nigdy :)


środa, 27 listopada 2013

50 Words for Snow

Jak ogólnie wiadomo prawdziwy mężczyzna zmienia opony dopiero po pierwszym śniegu. Ilu jest prawdziwych mężczyzn w mieście można się dowiedzieć próbując umówić wizytę na wymianę w taki dzień jak dziś.

Patrząc na to z drugiej strony to jeszcze dwa dni temu pływałem w morzu a tutaj śnieg spadł! Kiedy więc miałem mieć czas aby pomyśleć o wymianie opon?

Jeżeli chodzi o bieganie... to czekałem na tę chwilę od ostatnich wielkanocnych śniegów. Przez cały dzień powietrze pachniało kompletnie inaczej. Czysto, zimno i szalenie energetycznie. Wybiegnięcie na pierwszy śnieg było dla mnie także symboliczne. Rok temu wystraszyłem się, a raczej nie wpadłem na to, że zimą także można biegać i zrobiłem dłuższą przerwę: od listopada do połowy lutego. Każdego poranka tamtej zimy, wsiadając do samochodu, widząc biegaczy przedzierających się przez zaspy, w zawierusze, przy -10 stopniach i więcej wydawało mi się, że są to po prostu inni ludzie, jacyś pro... Olśniło mnie dopiero w połowie lutego. Założyłem wełnianą wielką czapkę i wyszedłem spróbować. Zima była tak długa, że jeszcze dwa miesiące biegałem w śniegu. Dało się biec i co więcej - to było rewelacyjne! Od tamtej pory nie miałem ani jednej przerwy. Dlatego właśnie wyjście w pierwszy śnieg zimy 2013/2014 było dla mnie tak ważne.

Układ dnia niestety bardzo mi to utrudniał. Od rana do 17:00 konferencja. Potem.... wolny wieczór. Coś co zdarza się raz na kwartał. Dzieciaki u babci! Szukamy więc z Grazią knajpy, gdzie możnaby wyskoczyć wieczorem. Czas płynie, już prawie 20:00 a my coraz głębiej siedzimy w internecie i studiujemy gastronautów wybierając perfekcyjną kanajpę aby nie zmarnować tego jedynego na długi czas wieczoru. Wybór pada na gdańskie Pueblo. Menu wegetariańskie wygląda tam mega apetycznie i z pewnością nie jest kompromisem dla dziwaków. No i indianie Taruhamara - urodzeni biegacze = kuchnia meksykańska :)

Byłem tam wcześniej kilkukrotnie i zawsze wychodziłem pełny jak baryłka. Ale wtedy jeszcze jadłem talerze pełne grillowanych mięs zalane mega ostrymi sosami. Ciekaw jestem jak organizm zareaguje na równie wielkie obżarstwo, ale oparte na fasoli i wegetarianskich burrito.



Jako przystawka Creme de Frijoles - czyli zupa z czarnej fasoli. Frijoles - najczęściej powtarzane słowo w biografii Jurka. Ta zupa ma moc. Uwielbiałem ją już dawno temu będąc jeszcze baryłką, która wogóle nie myślała o bieganiu.

Danie głowne - wegetariańskie burrito dla mnie i Taco Fajitas z wołowiną dla Grazi.





Mimo, że jedzenie naprawdę było rewelacyjne, nie byłem w stanie zjeść całości i po godzinie wytoczyłem się z Pueblo standardowo... jak baryłka.

O 22:00 byliśmy w domu. To wciąż dobra godzina aby założyć dresik i wyskoczyć na rundkę. Cały dzień w głowie śpiewała mi Kate Bush i jej 50 Words for Snow - idealny soundtrack na taką pogodę. Nie wiem dlaczego, ale nie wybrałem Kate jako towarzyszkę na pierwszy śnieg. Zupełnie bezmyślnie, tak samo jak wbiegnięcie do wody dwa dni temu, włączyłęm Toto IV - gorąca popelina z lat 80-tych i zagrzewany takimi hitami jak Rosanna i Africa wybiegłem poślizgać się po osiedlu.

Wbrew doświaczeniu Dominika sprzed 2 godzin - nie było już błota pośniegowego. Była fajnie zmrożona struktura sniego-lodu. Powietrze było jak zimna wódka na dobrym weselu. Brałem głębokie oddechy i ciąłem przestrzeń jak świetlny miecz z Gwiezdnych Wojen. Burrito w żołądku tańczyło ze mną do 3 km. Potem się uspokoiło i zamieniło w energię. Zrzuciłem słuchawki i wsłuchiwałem w kruszący się lód pod stopami. Czuję, że ta zima będzie rewelacyjna. Czekam na nią jak nigdy. Czekam na zawieruchę, na zaspy, na oblodzone ścieżki, na -15 stopni. Czekam na dni kiedy nawet psy będą szczały nie dalej niż metr od domu i wracały z podkulonym ogonem. Witaj zimo!



niedziela, 24 listopada 2013

I am the walrus - czyli o tym jak rodzi się świecka tradycja.

Zawsze chciałem zostać morsem. Wydawało mi się to bardzo dziwne i bardzo inspirujące. Czasem spacerując brzegiem morza widywałem szaleńców wbiegających zimą do wody w samych kąpielówkach. Ale chcieć zostać morsem a nim zostać dzieli magiczna granica. Granica wejścia do zimnej wody.

Kiedy kilka dni temu Dominik zaproponował przyłączenie się do jego biegu z naszego osiedla w linii jak najprostszej do brzegu Bałtyku i wyliczył, że to tylko 12 km w jedną stronę nic już nie było w stanie mnie powstrzymać przed stanięciem twarzą w twarz z ową magiczną granicą. Nie powstrzymał mnie nawet Kamil, który zawitał do mnie wczoraj wieczorem z niemałą butelką. 

I am the walrus (?)

O ile się obudzę. O ile się obudzę o 7:20. O ile dotrę na miejsce zbiórki i moi biegowi partnerzy doholują mnie 12 km do morza. O ile nie przerażę się na wysokości kostek, kolan, ud.... i wyżej.

To będę mógł pierwszy raz w życiu powiedzieć o sobie: I AM THE WALRUS


poniedziałek, 18 listopada 2013

Świecące oczy lisa

Poszukiwania tytułowych świecących oczu lisa były celem naszej dzisiejszej biegowej wyprawy. A zaczęło się wczoraj, kiedy podczas zabijania czasu w Decathlonie nomen omen oświeciło mnie "a może by tak sobie kupić tę czołówkę?". Rozmawialiśmy o tym z Michałem już kilka tygodni temu i to on wcześniej mnie namawiał.

Pochwaliłem się zakupem praktycznie natychmiast, po czym nastąpiła krótka wymiana zdań na czacie.

Ja: Bylem dzisiaj w Deca. Kupilem to co na zdjęciu. Wiesz co mam na mysli. Podaj dzien.
Michał: O nie!:) ale wchodze w temat... wariactwo:)
Michał: To co? Las jakos wieczorem?:)
Ja: Podaj dzień i nie każ długo czekać!
Michał: Wtorek?
Ja: ... wtorek to pesymistycznie
Michał: Hehehe

I tym sposobem w poniedziałek o 19:00 spotkaliśmy się przy starym poligonie i ruszyliśmy w las, szukać oczów lisa.

Pierwsze kroki w ciemności były trochę niepewne. I ze względu na technikę i ze względu na głowę. Nogi trochę błądziły po podłożu, skracając krok, bardziej delikatnie i  z wyczuciem stąpając po nierównościach. Osobiście bardzo mi się to podobało. Było to jak trening dla połączeń nerwowych głowa-stopa. Biegło się w pełnej koncentracji i mimo, że tempo było znacznie niższe niż zazwyczaj (oscylowało między 5:30 a 6:00 min/km) wcale nie był to spacerek. Jeżeli zaś chodzi o głowę... to wyobraźcie sobie, co myśli głowa kiedy odwracając się w bok oczy widzą to:

niedziela, 17 listopada 2013

Bieganie z Blog Forum Gdańsk 2013

Może to zabrzmi jak absurd, ale bieganie jest jednym z najmniej nudnych sportów. Praktycznie nie ma dwóch takich samych biegów. Tak niewiele trzeba aby zmienić trasę, pobiec ją odwrotnie, inaczej ułożyć pętle, albo wogóle pobiec w nowe miejsce, skręcić w ulicę lub ścieżkę, którą nigdy wcześniej nie biegliśmy i zobaczyć gdzie się kończy i co jest dalej. Albo można biegać z kimś, lub z grupą. Jest mnóstwo opcji.

Dlatego kiedy wczoraj przeczytalem na FB, że organizuje się bieg blogerów z BFG, i że zapraszają lokalesów, to mimo że planowałem z sąsiadem "dłuższy wieczór" - nie wahałem się ani chwili. Co więcej prawie namówiełem Kamila, aby też pobiegł ze mną. Umówilismy się na sms rano - jak będzie odzew = biegniemy razem. Brak odzewu = sam decyduję co robić.

sobota, 16 listopada 2013

VI Bieg Turystyczny Czterech Jezior Skórcz 13 lipca 2013


Od dłuższego czasu myślę, aby napisać parę zdań o tym biegu. Ze wszystkich jeszcze nieopisanych biegów, które przebiegłem zanim wykiełkowała w mojej głowie myśl aby pisać bloga, ten ma miejsce szczególne. Skórcz, miejscowość z jednej strony tak bliska, bo po wybudowaniu autostrady A1 mniej niż 1h drogi z Trójmiasta, ale idąć jej ulicami - bardzo odległa. Jakby zatrzymana w czasie na początku lat  90-tych. Reklamy na głownej ulicy: "Tapicer", "Szewc", "Pogrzeby od 1500". Inny świat...

czwartek, 14 listopada 2013

Maraton "4 Jezior" pod nieformalnym patronatem browaru Amber


Panowie, 13 lub 14 listopada. Jest plan, aby nie iść do pracy w jeden z tych dni. Po odprowadzeniu dzieci do przedszkola/szkoły przebrać się w stroje biegowe, zapakować plecaki, wypełnić bukłaki i udać się w trasę na pętlę jezior jaru Raduni i innych, obejmując jeziora: Łapino, Straszyńskie, Kolbudzkie i Otomińskie. Z lekkim dobiegiem trasa powinna objąć 42 km. Damy radę?

Taka informacja znalazła się na naszych mailach niecałe 3 tygodnie temu. Mieliśmy biec w czwórkę: Michał, Dominik, Jarek i ja. Do wczoraj, kiedy to z niekrytą łzą w oku z powodu choroby wycofał się Michał. Ja, mimo że miał to być zwyczajny codzienny miły bieg, tyle że trochę dłuższy, i miałem się nim zupełnie nie przejmować, to całą noc śniłem dziwne biegowe sny. Śnił mi się parkrun, że ogromnym wysiłkiem go wygrałem, ale okazało się, że wszyscy dookoła poza mną biegli dla jaj. Dominikowi śniło się Hello Kitty, a Jarkowi baby. 

Zebraliśmy się punktualnie o 8:15 przy stawiku na 5 wzgórzach i w sielskiej atmosferze poranka ruszyliśmy nad pierwsze jezioro - Otomińskie. Trasę znałem z ostatniej soboty, ale wybraliśmy wariant krótszy i już po 6,5 km zrobiliśmy pierwsze wspólne zdjęcie.


wtorek, 12 listopada 2013

Dean Karnazes - Ultramaratończyk


Galaktyka powiększa swoją półkę wydawnictw biegowych proporcjonalnie do wzrostu zainteresowania amatorskim bieganiem w Polsce. Ledwie dotrzymuję im tempa. Na parapecie w sypialni leżą nietknięte Dogonić Kenijczyków oraz 14 minut. A ja własnie skończyłem Ultramaratończyka - biografię Deana Karnazesa.

Bieg Niepodległości - Gdynia 2013

Dla wielu z nas był to ostatni oficjalny bieg sezonu. I każdy bez wyjątku szczerzył ząbki na życiówkę. Nawet ja zrzuciłem całun skromności i mówiłem, że stać mnie na 48 z przodu, czyli pobicie PB o 1 minutę. Przypomnę tylko, że Bieg Europejski (mój absolutny debiut) zakończyłem wynikiem 55 minut wg endo, a Bieg Świętojański 53 minuty.

O momentu kiedy kilka tygodni temu zapisałem moje córki na pierwszy w ich karierze bieg, za który wywalczą prawdziwy medal, pytanie o "Gdynię" słyszałem niemal codziennie. I w końcu nastał ten dzień. Bieg młodzieżowy miał się rozpocząć o 12:45. Optymistycznie założyłem, że wystarczy wyjechać 1h 15 min wcześniej z domu i bez problemu zdążymy ze wszystkim. Dzień wcześniej przebiegłem 1,5 km w tempie 5:00 a potem zrobiliśmy wspólnie pełnowymiarowy dwugodzinny spacer po zoo - idealny trening przed życiówką, albo pierwszym medalem.

sobota, 9 listopada 2013

Wyprawa nad jezioro Otomińskie dwa dni przed Gdynią

Plany lubią ewoluować. Tak można by podsumować dzisiejsze bieganie. Za dwa dni razem ze zdecydowaną większością moich biegowych znajomych po raz ostatni w tym sezonie spotykamy się na oficjalnym biegu. I każdy ostrzy ząbki na życiówkę na "dychę" w Biegu Niepodległości w Gdyni. Nawet mi się marzy jakiś fajny czas, choć zawody na 10 km to dla mnie raczej męczący sprint, który biegnie się bez żadnej taktyki, po prostu ostro do przodu i jeszcze finisz - i już po zawodach. Oczywiście mówię to z perspektywy człowieka, który ledwo łamie 50 minut i wpada na metę zdyszany jak lokomotywa.

niedziela, 3 listopada 2013

Gdańsk Biega 2013 - pierwszy "fejm"

To moja pierwsza wizyta na tej imprezie, mimo już piątej edycji. I w sumie pierwszy bieg z kategorii masowych, gdzie nikt nie daje numerka, chipa, nikt nie liczy czasu i po powrocie do domu nie trzeba przegladać pdfów z wynikami emocjonując się, że "Kowalski ciapa przybiegł prawie ostatni hehe" albo "Nowaka nienawidze, wyprzedził mnie o 5 minut z tym swoim grubym bebzonem".

No może nie do końca, bo jednak pewne nazwiska można spotkać osobiście i mniej więcej na 2 kilometrze biegnąc z córką na barana wyprzedziłem jedną z sióstr Tuwalskich, która także biegła ze swoim słodkim obciążeniem na barana. To był dla mnie jedyny moment rywalizacji w tym biegu, bo jakoś nie mogłem sobie pozwolić aby nie wykorzystać najpewniej jedynej szansy w całym moim życiu, aby wyprzedzić siostrę Tuwalską :)

sobota, 2 listopada 2013

Jezioro Ostrowite

Wczoraj wieczorem namówiłem szwagra, aby pobiec razem dookoła jakiegoś fajnego jeziora w okolicy. Wybór padł na jezioro Ostrowite. To niewielkie jezioro na równinie Charzykowskiej w kompleksie leśnym Parku Narodowego Bory Tucholskie. Obwód w zależności od obranej drogi może wahać się pomiędzy 12 a 15 km. Tradycyjnie korzystając ze street view (niesamowite, ale samochód googla podjechał leśną drogą aż pod samą krawędź Parku Narodowego) wybraliśmy miejsce na parking i start do naszego biegu. Na meteogramach sprawdziliśmy, że padać ma zacząć około 10:00 wiec pobudkę trzeba było zaplanować na 7:00 aby zdążyć wykonać plan przed deszczem.

piątek, 1 listopada 2013

Dookoła Jeziora Karsińskiego

Od dłuższego czasu mam ochotę na obiegnięcie za jednym razem jezior Charzykowskiego i Karsińskiego. Wyszłoby troszkę ponad 50 km... Dziś jeszcze nie nadszedł ten dzień. Trochę za długo się ociągałem ze wstawaniem, no i czułem jeszcze trochę łydki po moim ostatnim półmaratonie poprawionym piętnastką z Michałem. Postanowiłem wziąć więc tylko tego mniejszego byka za rogi.
Za punkt startu obrałem most na Brdzie pomiędzy wspomnianymi jeziorami.

1 listopada, to obok Wigilii jeden z tych dni, kiedy w radio można usłyszeć najlepszą muzykę. Jadąc te kilkanaście minut z Chojnic Wojciech Mann nastroił mnie genialnym bluesem Alvina Lee. Przez chwilę żałowałem, że nie wziąłem słuchawek aby dokończyć tę audycję na trasie.


Dzień wcześniej przygotowując trasę przyjrzałem się głównym rozwidleniom na googlowym street view. Fajna sprawa, przy odrobinie pamięci fotograficznej trudno potem zabłądzić, bo mimo, że pokonywałem tę trasę pierwszy raz w życiu, czułem jakbym już tę trasę znał. Mówię oczywiście tylko o tych fragmentach gdzie jest street view. W dzisiejszym przypadku, kiedy trasa tylko przez 2 km wiodła asfaltem najważniejsze punkty to te: gdzie wskoczyć do lasu w Małych Swornychgaciach i gdzie ponownie wskoczyć do lasu w Dużych Swornychgaciach. Jeżeli chodzi o pozostałą część leśną, to po raz kolejny musze przyznać, że okolice Chojnic mają bardzo czytelnie oznakowane szlaki PTTK.