wtorek, 17 grudnia 2013

Bieg morsa IV - nowa trasa

Ostatnio z kilku ust usłyszałem, że za dużo piję, bo jak piszę coś o bieganiu, to zawsze zaczyna się od tego, że pierwsze kilometry trzeźwiałem. Prawda jest trochę inna, po prostu większość biegów wartych opisania ma miejsce w weekend, a weekend... wiadomo...

W weekend przeprowadzka. Pół piątku i całą sobotę robiłem coś pomiędzy spacerem farmera a wyścigiem po schodach. Idealny trening siłowy!

Pomimo pewnych organizacyjnych trudności (Dominik w Bydzi, Jarek tłumaczy, że nie ma miejsca w nodze na mięśnie, więc nie może za daleko wybiegać) Michał postawił mnie pod ścianą ucieleśniając wcześniejsze luźne pomysły. "Samochód odstawiony na Zaspę" - zakomunikował mi w sobotę wieczorem. "Po drodze trochę błotnych rzek do połowy łydki, ale damy radę".

OK, nie ma wyboru. Niedziela rano, jak w każdą niedzielę: budzik na 7:00, niedzielny strój przygotowany dzień wcześniej i w drogę. Tym razem postanowiliśmy pobiec nad morzę trochę okrężną trasą. Przez poligon i dalej w dół Doliną Radości aby wybiec w Oliwie przy zoo i stamtąd prosto do morza.

Początek był... bardzo trudny. Po pierwszych 2 km chciałem krzyczeć: "GDZIE SĄ SCHODY TRZEŹWOŚCI!" Schodów nie było, tylko błoto, błoto i błoto. Po 4,5 km w umówionym miejscu czekał na mnie Michał. Ponieważ (z racji błotnego tempa) trochę się spóźniłem Michał jak przystało na runnera zmarzł bo się rozciągał zamiast truchtać w miejscu ;)

Ruszyliśmy razem. I wtedy okazało się, że to co nazywałem do tej pory błotem miało tyle wspólnego z prawdziwym błotem co podtynkowy geberit ma wspólnego z Niagarą.


Przecinając budowaną linię kolei metropolitalnej stwierdziłem, że Kalenji Ekiden 50 z Decathlonu to są najlepsze buty świata. W żadnych innych butach nie przebiegłem tyle co w nich. Żadne buty nie są w stanie tyle zrobić co one. Są jak Łada Niva - najlepszy rosyjski samochód terenowy. Żaden Jeep, żaden Land Rover nie pokona z taką pewnością i z takim oddaniem i w takiej cenie (!) trasy przez wschodnie bezdroża. Co więcej w nich przebiegłem 3 z 4 moich maratonów. I była to kwestia wyboru między nimi a Asicsami, które kompletnie mi nie leżały. I dlatego dalej leżą w szafie.



Po błotnych przygodach pomknęliśmy Doliną Radości w dół. Przyjemny relaksujący bieg. Okazało się, że to błoto zadziałało niemal tak samo oczyszczająco na ciało i duszę jak słynne schody trzeźwości. Dobiegliśmy do morza mając za sobą dwadzieścia kilka kilometrów, a czułem się jak po połowie tego dystansu.


Kiedy zbiegliśmy do linii wody przy plaży w Brzeźnie jedyne o czym myślałem, to aby nie zacząć myśleć. Bieg Morsa bez kąpieli chociaż jednego uczestnika straciłby miano Biegu Morsa. Ale temperatura  była zdecydowanie bardziej przyjemna niż tydzień temu. Dodatkowo usłyszałem jeszcze motywujące głosy zza pleców "dawaj dawaj!". No i wbiegłem.


Na szczęście ciągle jestem zewnętrznie bardziej "chroniony" niż Dominik i po wyjściu nie musiałem ścigać się z rękami. 

Był nawet czas na pozowanie w jednych z ostatnich promieni słońca AD 2013.

Wracając na Zaspę, powiedziałem nawet, że gdyby Michał oznajmił, że żartował z tym samochodem i musimy z buta ciągnąć jeszcze 12 km, to wcale bym się nie zmartwił. Skoczyło się jednak tylko na dokręceniu na bieżni między zaspiańskimi blokami do okrągłych 30 km i powrót do domu na czterech kółkach.


Kiedy wszedłem do domu, Grażka stwierdziła, że moje Kalenji Ekideny 50 muszą iść na emeryturę, co więcej, nie mają wstępu do domu. To był i tak ich czas. Zrobiłem w nich niemal 900 km, a przeliczając na kilogramokilometry to będzie jakies 8500 kilogramokilometrów. RIP Ekideny 50! Mimo, że mam w szafie trzy inne napoczęte pary butów, jutro muszę zahaczyć o Decathlona i sprawić sobie kolejną parę Ekidenów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy